Nie mam ambicji prezydenckich” – te słowa Jarosława Kaczyńskiego z jego wywiadu dla tygodnika „Do Rzeczy” powinny zatamować falę spekulacji i plotek na temat jego kandydowania na urząd prezydenta, która ostatnio opanowała media. Nawet jeśli nie jest to ostateczna rezygnacja z walki o prezydenturę – a co w polityce jest ostateczne? – deklaracja ta wyraźnie pokazuje, jaka będzie strategia PiS w najbliższym czasie. Trudno było zresztą oczekiwać czegoś innego.
Warto przypomnieć, że pierwszy raz Jarosław Kaczyński wspomniał o tym, że zapewne nie wystartuje w wyborach prezydenckich, w rozmowie z „Super Expressem” na początku 2012 r. Wówczas jednak musiał się z tej zapowiedzi szybko wycofać. Na jego słowa błyskawicznie zareagował Zbigniew Ziobro, lider powstałej wówczas nowej partii Solidarna Polska, i ogłosił, że w takim razie to on będzie kandydatem na prezydenta. Kaczyński nie miał wyjścia. By nie oddawać na prawicy pola Ziobrze, zapowiedział, że jednak stanie ponownie w szranki z Bronisławem Komorowskim. Na ile dziś sytuacja jest inna? Jedno się nie zmieniło, czyli poparcie dla Komorowskiego. Nic nie wskazuje na to, żeby ktokolwiek mógł z obecnym prezydentem wygrać. We wszystkich sondażach popularności bije on przeciwników na głowę i jest całkiem prawdopodobne, że może wygrać już w pierwszej turze.
Jednak inaczej niż przed dwoma laty znacznie zbladła charyzma Ziobry. O ile kiedyś mógł on stanowić dla Kaczyńskiego realne zagrożenie, o tyle teraz jest znacznie słabszy. I to do tego stopnia, że w niektórych rankingach kandydatów na prezydenta spadł na czwarte miejsce, przegrywając nawet z Jarosławem Gowinem. Wniosek jest prosty: Kaczyński nie musi obawiać się Ziobry. PiS może wystawić innego niż prezes kandydata. Nawet jeśli nie będzie miał on szansy wygrać z Komorowskim, to po pierwsze zdecydowanie pokona Ziobrę, po drugie zaś jego przegrana nie doprowadzi do demoralizacji PiS. Wybory prezydenckie poprzedzają parlamentarne raptem o kilka miesięcy. Wyraźna porażka Kaczyńskiego – a byłby to scenariusz wielce prawdopodobny – mogłaby przełożyć się na kiepskie wyniki jego partii w wyborach do Sejmu.
Dlatego zapewne Kaczyński tak mocno podkreśla, że chce być premierem i że interesuje go rządzenie, a nie reprezentowanie.Nie jest to oczywiście całkiem prawdziwe.
Zarówno rządy Jerzego Buzka, jak i na początku Donalda Tuska pokazały, jak trudno sprawować władzę wbrew pochodzącemu z innej partii prezydentowi. Nie posiada on wprawdzie dość władzy, by rządzić, ale ma jej wystarczająco dużo, by do rządzenia zniechęcić. Ułożenie sobie stosunków z Komorowskim to jednak problem przyszły i odległy. Tym, o co teraz musi się martwić Kaczyński, jest to, jak doprowadzić do zdecydowanego zwycięstwa w wyborach parlamentarnych. To znacznie ważniejsze i przede wszystkim bardziej realne niż prezydentura.