Muszę zastrzec – nie jestem filologiem polskim. W ogóle nie jestem filologiem. Od dziecka mówiłem jednak w domu po polsku (rodzice przywiązywali do języka polskiego wielką wagę), a w szkole po miejscowemu. Aby się nie odróżniać. A te języki(to znaczy polski i lokalna gwara) różniły się wyraźnie. Moi koledzy i ja skończyliśmy wreszcie szkołę, nawet uniwersytety, niektórzy polonistykę. Ja wybrałem kierunek suchy, ale z przewagą logiki. Prawo. Studia skończyłem na innym uniwersytecie, niż je zacząłem. Przez upór, mimo relegacji w latach 60. i 70. Ale ponieważ zabroniono mi zaraz po obronie pracy magisterskiej pracować w zawodzie, zmuszony byłem wybrać inny. Wybrałem dziennikarstwo, choć był to trudny wybór w owych czasach. Umożliwił to zbieg okoliczności. Język i logika bardzo mi wówczas pomogły i pomagają dzisiaj w jego wykonywaniu. Nikt nie przekona mnie do poprawności zwrotów w rodzaju „na ten moment”. Za bardzo mi to przypomina „zwis męski” czy „podgardle dziecięce”, nowotworki językowe z lat wielkiej budowy socjalizmu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.