DoRzeczy.pl: Coraz częściej słyszymy o nadchodzącej wzmożonej ofensywie Rosji na terytorium Ukrainy. Co Pańskim zdaniem szykuje Kreml?
Prof. Andrzej Zapałowski: Obawiam się, że to nie jest jeszcze pełna rosyjska ofensywa. Rosjanie zasadniczo przegrupowali siły z frontu północnego i wzmocnili je około 10-batalionowymi grupami taktycznymi, czyli kilkoma tysiącami żołnierzy. Moim zdaniem to jest na razie tylko przegrupowanie sił i nieznaczne wzmocnienie. Niedawno dotarły do mnie natomiast takie głosy, że Moskwa mobilizuje drugi rzut strategiczny, którego nie użyto w pierwszej fazie wojny. Generalnie ocenia się, że Rosjanie mają trzy takie rzuty, przy czym ostatni to powszechna, masowa mobilizacja. Trzeba pamiętać, że odkensorwują sprzęt. Samych czołgów ocenia się na kilkanaście tysięcy.
W związku z tym, dotychczasowe straty rosyjskie w sprzęcie to kilka procent w poszczególnych segmentach, maja oni potężne zapasy, zaś straty w ukraińskim sprzęcie oceniam się na kilkadziesiąt procent, z tego co posiadali. Bardzo trudno jest to zweryfikować, gdyż zarówno jedna, jak i druga strona, podaje oczywiście zawyżone straty przeciwnika, a znacznie umniejsza swoje. W związku z tym, jeżeli chodzi o weryfikację, to możemy tu tylko domniemywać o większej czy mniejszej prawdopodobności tych danych, które słyszymy. Obawiam się, że operacja rosyjska na razie jest wprowadzana siłami, które są przegrupowywane, ale zostaną one wzmocnione nowymi jednostkami. Prawdopodobnie są rozwijane na zapleczu w oparciu o sprzęt z rezerw strategicznych.
Nie jest tajemnicą, że 9 maja, czyli Dzień Zwycięstwa, to w Rosji szczególnie symboliczna data. Jak Pan ocenia to, co zobaczyliśmy?
Nie przywiązywałbym do tej daty jakiejś specjalnej roli. Gdyby Rosjanie chcieli zakończyć tę wojnę, to wówczas widzielibyśmy wcześniej dużą ofensywę i np. próbę włączenia republik Donieckiej i Ługańskiej do Rosji. Tego jednak nie było. Rosjanie posuwają się bardzo powoli, zdobywając kolejne wioski i oszczędzając swoich żołnierzy. Można spodziewać się rozpoczęcia wewnątrzrosyjskiej wojny propagandowej, która będzie miała na celu mobilizację społeczeństwa. Moim zdaniem wojna będzie jeszcze trwała miesiącami. Obserwując to, co dzieje się na froncie, spodziewam się, że Rosjanie dopiero szykują się do zasadniczej ofensywy.
Wspomina Pan o wcześniejszych klęskach armii rosyjskiej. Z czego one wynikają od strony strategicznej?
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, jeżeli chodzi o front południowy, to po wynikach pierwszych tygodni walk było widać, że został on od strony operacyjnej w miarę dobrze przygotowany. Nie ukrywam, że dla mnie od samego początku szokiem było to, że Rosjanie zaatakowali Kijów, czyli trzymilionowe miasto. Widzimy na przykładzie Mariupola, 400- tysięcznego miasta, jak duże siły są potrzebne do zdobycia tak wielkiej aglomeracji. Było to dla mnie istne szaleństwo. Jedynie, co usprawiedliwia Rosjan to to, że liczyli, iż uderzenie na Kijów na tyle zdezorganizuje system dowodzenia i wprowadzi panikę, zwłaszcza w stolicy, że być może Ukraińcy będą chcieli rozmawiać o pokoju i zakończeniu wojny. Putin zdecydowanie się przeliczył. Od strony operacyjnej atak na północ był absolutnie nieprzygotowany. Przede wszystkim zdobywane tereny nie były zasilane przez drugi rzut strategiczny, który nasycałby zdobyty teren. Rosjanie spotkali się z przerwaniem linii zaopatrzenia. Uważam, że mieliśmy tu do czynienia z decyzją bardziej polityczną, niż stricte przygotowaną od strony operacyjnej.
Co to wszystko mówi o stanie rosyjskiej armii?
Rosjanie z jednej strony używali w pierwszych tygodniach wojny jednostki o bardzo dużym nasyceniu żołnierzy z poboru. Było to dla mnie zaskoczeniem, że Moskwa nie użyła w walkach kilku dywizji powietrzno-desantowych. Zdziwił mnie również fakt, że w pierwszym dniach wojny Rosjanie uderzyli tylko w kilkadziesiąt punktów: magazyny, bazy materiałowe, jednostki, które można było po prostu razić bez rozwinięcia operacyjnego, zamiast kilkuset. Dlaczego w tak małym stopniu wykorzystano systemy rakietowe, które rażą na kilkaset kilometrów? Amerykańscy analitycy podawali, że w pierwszym dniach wojny wykorzystano ich zaledwie około 300. Na początku wojny brak było zdecydowania czy dokonają desantu morskiego w rejonie Odessy, czy też nie. Kilka brygad piechoty morskiej, które można było użyć z zaskoczenia na lądzie i dokonać głębokich wyłomów w systemie obrony ukraińskiej, nie wykorzystano. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, jakie są konkretne przyczyny takiej sytuacji na linii frontu. Widać natomiast, że cele polityczne nie były na wszystkich kierunkach zbieżne z możliwościami operacyjnymi.