Kryzys Kościoła katolickiego w Polsce staje się coraz bardziej palący nieledwie z tygodnia na tydzień. Sytuacja katolicyzmu w naszym kraju upodabnia się błyskawicznie do tej w państwach zachodnich, gdzie duchowieństwo ma bardzo niskie zaufanie społeczne. To nie tylko pokłosie wrogiej propagandy rozpoczętej przez Lutra, a kontynuowanej przez oświecenie, komunizm i neomarksizm. To również efekt rzeczywistych błędów i patologii, przede wszystkim związanych ze sferą seksualną. Wielu biskupów i księży próbuje sprowadzić takie problemy jak wykorzystywanie nieletnich czy homoseksualizm kapłanów do błędów pojedynczych osób. To poronione starania; chodzi o cały system, który te rzeczy wspiera i utrwala. Nawet jeżeli w ostatnich latach zwiększyła się czujność biskupów w kwestii przestępstw wobec dzieci, to struktury diecezjalne w wielu miejscach są nadal głęboko zdeprawowane, co dotyka także seminariów. Między innymi w konsekwencji tego stanu rzeczy odnotowujemy dramatyczny spadek liczby powołań kapłańskich.
Rewolucja, brakoróbstwo i "krok wstecz"
Spraw tych nie wolno pozostawić po prostu takimi, jakie są. To przepis na katastrofę. W światowej debacie na temat kryzysu Kościoła, która rozpoczyna się także w Polsce, można wyróżnić trzy zasadnicze postawy. Pierwsza i najbardziej głośna to domaganie się działań rewolucyjnych – wprowadzania do Kościoła rozwiązań duszpasterskich, administracyjnych i doktrynalnych, które nigdy wcześniej w nim nie funkcjonowały.