Zwolennicy wystawienia tej sztuki twierdzili, że wolność ekspresji twórcy jest wartością absolutną i niepodważalną. Jeśli zatem argentyński artysta – nieważne, czy świadomie – razi i zadaje ból katolikom, jeśli sposób, w jaki pokazuje Chrystusa, odbierają oni w większości jako szyderczy oraz poniżający, to i tak należy mu na to pozwolić. Nie dziwi mnie, że ten bałamutny sposób rozumowania został przyjęty przez kastę lewackich ideologów, skandalistów i skandalistek od siedmiu boleści. Gorzej, że uznała go za swój nowa minister kultury. Małgorzata Omilanowska stwierdziła, że nigdy nie zgodzi się na cenzurę, i z pompatyczną emfazą ogłosiła, że „nie dopuści do tego, by ktokolwiek podniósł rękę na wolność artystów”. Cóż, radosna głupota niejedno ma imię, a pani minister od razu pokazała, czego można po niej oczekiwać.
Otóż wolność artystyczna nie jest czymś bezwzględnym. Ba, w społeczeństwie demokratycznym nawet wolność słowa nie musi być czymś nieograniczonym, o czym świadczy zakaz propagowania nazizmu czy komunizmu. Ciekaw jestem, czy pani minister z równym zadęciem broniłaby sztuki, która wyszydzałaby Mahometa lub drwiłaby z żydowskich modlitw pod Ścianą Płaczu? Czy też twierdziłaby, że w kulturze europejskiej powstało wiele utworów o bluźnierczej treści? A może dowodziłaby, że śmiech z islamu i judaizmu może mieć siłę oczyszczającą? Nie sądzę.
Wtedy, przeciwnie, usłyszałbym wyrazy oburzenia i potępienia.
Jednak zostawmy na boku panią minister. Ważniejsze, że w całej debacie nawet publicyści o konserwatywnych poglądach zaczęli się posługiwać wyłącznie kategorią „bycia obrażonym”. Jeden z nich posunął się tak daleko, że stwierdził, iż tak jak nie wolno obrażać gejów, tak nie wolno obrażać katolików. Tym samym zrównał – sądzę, że nieświadomie – wiarę katolicką z ideologią homoseksualną. Ot, tu jedno dziwactwo, tam drugie, niech rozkwitają sobie spokojnie. To kiepski argument. Nie każda forma zachowania zasługuje na równy społeczny szacunek.
Nie, nie o subiektywne poczucie tu chodzi, nie o to, że ktoś poczuł się obrażony – z tego subiektywnego poczucia jakiejś grupki katolików wiele by nie wynikało. Świętość jest czymś obiektywnym, a jej wyszydzanie i naigrawanie się z czci jest samo w sobie przejawem niegodziwości. O ile w demokracji można dopuścić swobodę głoszenia poglądów, nawet najgłupszych i najbardziej niedorzecznych, o tyle publiczne występy artystów nie są tym samym co wyrażanie opinii. Są czynem. W przypadku spektaklu „Golgota Picnic” formą przemocy symbolicznej. Ta sztuka to gwałt dokonywany w przestrzeni publicznej na religii, świadome bezczeszczenie tego, co każde państwo i każdy naród szanujący swoją tradycję i swoje dziedzictwo powinien chronić. Kto tego nie rozumie, nie jest zwolennikiem wolności, ale barbarzyńcą. Jest jak dzikus, który wydaje nieartykułowane dźwięki i depcze wielkie dzieła kultury, myśląc, że to kupa kamieni. •