Kiedy w 2014 r., podczas rozgrywanych w Brazylii mistrzostw świata w piłce nożnej, wraz z rodziną odwiedziłem mojego ojca w miejscowości Vienne koło Lyonu we Francji, pewnego wieczoru w całym mieście rozbrzmiała kakofonia dźwięków samochodowych klaksonów. Moja żona powiedziała do mnie wówczas: „Znowu wygrała francuska drużyna, ale to dziwne, bo przecież grała wczoraj. Już wczoraj wieczorem słychać było klaksony, ale dziś jest dużo głośniej”. „No to pewnie wygrała Algieria” – odpowiedziałem na jej wątpliwość. Okazało się, że miałem rację. W miejscowości, w której się wychowałem w latach 70.–80., i w której kilkakrotnie jako nastolatek świętowałem na ulicach centrum miasta zwycięstwa Niebieskich, losy Fennecs, czyli Lisów Pustyni, wzbudzają dziś większy entuzjazm. Szkoda tylko, że 30 km od Vienne, w Lyonie, zwycięstwa Lisów Pustyni świętowano, nie tylko wymachując radośnie algierskimi flagami, lecz także demolując przystanki autobusowe i podpalając samochody.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.