Od jakiegoś czasu można odnieść wrażenie, że zdeklarowani zwolennicy rzekomej (bo w wielu kwestiach niewiele mającej wspólnego z rzeczywistą treścią wypowiedzi papieskich) reformy Franciszka wzięli sobie na cel wszystkich tradycyjnie myślących katolików, w tym także duchownych. Zaczęło się od mocnego i – jak to wykazali wszyscy niemal komentatorzy – pełnego ignorancji i złej woli tekstu na temat amerykańskich konserwatywnych katolików w redagowanym przez jezuitów, ale będącym półoficjalnym głosem Stolicy Apostolskiej magazynie „La Civiltà Cattolica”. Nie będę tu przywoływał jego treści, była ona bowiem omawiana w poprzednim numerze „Do Rzeczy”, wystarczy przypomnieć, że zarzucono im „ekumenizm nienawiści”, „integralizm”, a także próbę budowania teokracji w sercu demokracji. Na tym się jednak nie skończyło. Zaledwie kilka dni później, w piśmie „L’Osservatore Romano” – będącym oficjalnym głosem Watykanu – opublikowano kolejny tekst, w którym o hamowanie linii Franciszka oskarżono szeroką rzeszę duchownych (w tym biskupów), którzy rzekomo mają być główną przeszkodą w „realizacji linii papieża Franciszka”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.