Nie rozwodzono się nad sensownością tego działania, rzecznik resortu odniósł się tu tylko do jednego aspektu: zapewnienia, że szczepionki nie szkodzą. Nic o tym, po co to komu. W tym zdarzeniu można odkryć wiele nieoczekiwanych warstw.
Po pierwsze, skoro chodzi o to, że szczepionki nie są szkodliwe, i to ma być powód ich aplikowania, to są tańsze warianty. Można dać np. witaminkę C albo… buziaka. Na pewno nie zaszkodzi, a nawet – w świetle badań – pomoże lepiej niż szczepionka.
Po drugie – po co? Dzieci w tym wieku nieczęsto zakażają się COVID-19, jeszcze rzadziej chorują na niego (ważne rozgraniczenie, o którym zapomnieliśmy: zakażony to nie automatycznie chory), a jeszcze rzadziej przechodzą go ciężko. Bilans zysków ze szczepienia w stosunku do ryzyka jest ujemny.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.