Na nadzwyczajnym kongresie partii Porozumienie w Warszawie 10 grudnia Jarosław Gowin zrzekł się funkcji przewodniczącego tego ugrupowania. Decyzja nastąpiła ponad rok po tym, jak Jarosław Gowin trafił do szpitala. Wówczas jedni mówili o głębokim załamaniu nerwowym, a inni posuwali się nawet do tezy o próbie samobójczej znanego polityka. Gowin na początku bieżącego roku wyszedł w końcu ze szpitala i – co gorsze (dla niego samego) – przekonywał, że jest „silniejszy niż kiedykolwiek”.
Kolejne miesiące brutalnie zweryfikowały te dość buńczuczne deklaracje. Lider Porozumienia próbował się prezentować jako jeden z równoprawnych twórców jakiegoś bloku centroprawicowego opierającego się na PSL i Polsce 2050 Szymona Hołowni.
20 września bieżącego roku byli prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski w 25. rocznicę rozpoczęcia postępowania akcesyjnego Polski do NATO zaprosili przywódców obecnej opozycji na spotkanie programowe. Okazało się, że zaproszenie dla Gowina było wyłącznie pomysłem Komorowskiego. Fala krytyki, która wezbrała po tym zaproszeniu, uświadomiła Gowinowi, jak bardzo jest nieakceptowany w tym gronie. Musiały jednak minąć kolejne trzy miesiące, zanim szok Gowina z 20 września przełożył się na decyzję o ostatecznym odejściu z funkcji lidera Porozumienia. Towarzyszyły temu złowrogie deklaracje Donalda Tuska, że Gowin „szybciej sam będzie rozliczany, niż będzie kogokolwiek rozliczać”.
Epoka Gowina więc się zakończyła i aż się prosi, aby podsumować fenomen polityka, który ściągnął na siebie aż tak dużą niechęć zarówno z prawej, jak i z lewej strony. Jego losy mogą służyć do rozważań o specyfice politycznego rozwoju wydarzeń w III RP. Doskonale pasują do perypetii innych niespełnionych polityków, głównie z prawej strony polskiej sceny politycznej – począwszy od Aleksandra Halla, przez Bronisława Komorowskiego, Wiesława Walendziaka, a skończywszy na Ryszardzie Petru.
Syndrom cudownego dziecka
Pierwsze skojarzenie, które nasuwa się i łączy losy Jarosław Gowina z Wiesławem Walendziakiem, to specyficzny początek kariery, który wiązano z ogromnymi nadziejami. Zarówno Gowin, jak i Walendziak należeli do tej samej generacji – Walendziak urodził się w 1962 r., a Gowin rok wcześniej. Obaj wchodzili do polityki w epoce opozycji, gdy indywidualny rozwój intelektualny łączył się z politycznym aktywizmem. Obydwaj byli katolikami zaangażowanymi w duszpasterstwo akademickie i obaj zyskali status cudownych dzieci swoich środowisk. W wypadku Walendziaka było to środowisko Ruchu Młodej Polski, a w wypadku Jarosława Gowina – specyficzny krakowski światek prosolidarnościowej inteligencji katolickiej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.