Za odcięcie od dostaw rosyjskiej ropy i gazu nasz kraj płaci obecnie ogromną cenę w postaci drożyzny na stacjach paliw czy też wciąż realnego ryzyka wyczerpania się zapasów błękitnego paliwa w czasie zimy. Jeżeli obecne trudności powinny nas czegokolwiek nauczyć, to z pewnością tego, że już nigdy więcej Polska nie może sobie pozwolić na to, aby w tak wielkim stopniu uzależniać własne bezpieczeństwo energetyczne od jednego państwa. Zasada ta dotyczy nie tylko Rosji, lecz także każdego innego kraju, z którym zacieśniamy obecnie swoje gospodarcze więzy. Mimo że Polska w ostatnim czasie znacząco zwiększyła swoje uzależnienie od dostaw LNG ze Stanów Zjednoczonych oraz postawiła na amerykański Westinghouse jako wykonawcę pierwszego bloku atomowego, dużo większe ryzyko uzależnienia od innego mocarstwa pojawiło się w nieco innym obszarze.
Fotowoltaiczny hegemon
Mowa oczywiście o Chinach, które od lat ugruntowują swoją pozycję światowego technologicznego i surowcowego lidera agendy zrównoważonego rozwoju. Mimo że z polskiej perspektywy najmocniej odczuwane są zeroemisyjne naciski ze strony Brukseli, to właśnie Pekin może zbudować poprzez upowszechnienie się skrajnego politycznego ekologizmu wielki arsenał środków politycznego nacisku. O ile Rosja od lat budowała swoją pozycję w oparciu o gazo- i ropociągi, o tyle Państwo Środka ma szansę szachować świat jako główny inżynier i dostawca technologii umożliwiających prowadzenie niekończącej się nigdy walki z globalnym ociepleniem. O chińskiej dominacji w krainie zrównoważonego rozwoju mówią niezliczone dane. W 2021 r. Chiny wyprodukowały aż 84 proc. wszystkich paneli fotowoltaicznych na świecie, choć jeszcze przed dekadą ich udział w rynku wynosił 55 proc.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.