Jest przedstawicielem cyklu trochę bardziej ambitnego, któremu przyświeca motto: „Rodacy, co się z nami stało?”. Bo – jak wiadomo – Polak z Polakiem rozmawiać nie umie, potrafi się tylko kłócić. Chrzciny, pierwsza komunia, wesele czy stypa – każda okazja jest dobra, by doszło do czołowego zderzenia patriotów ze światowcami, ateuszy z dewotami, małorolnych z drobnomieszczaństwem tudzież arogancji z hipokryzją. Łączy nas tylko wódka. Starych zatruł jad nienawiści. A co z młodymi?
Żyją w świecie wirtualnym, od prawdziwego się odcięli. Na tym tle dziadek, który kocha mizerię, sąsiadkę i piosenki Karela Gotta, jawi się gigantem. Niestety, umiera już w pierwszej scenie, zostawiając zaskakujący testament oraz zwycięski kupon loterii, włożony do kieszeni marynarki, w której go pochowano. Zanim jednak w ruch pójdą łopaty, skłócona rodzina musi ustalić, komu i ile się należy. Scenarzyści wysyłają sygnały, że stać ich na więcej, cytują Kieślowskiego („Pamiętaj, nic nie musisz”), lecz jeśli rzecz ogląda się bez bólu, to dzięki aktorom, którzy po raz kolejny ratują polski film przed hańbiącą śmiercią przez utopienie w bagnie stereotypów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.