O Wojczalu zrobiło się głośno, gdy okazało się, że jako jeden z niewielu na początku lutego ubiegłego roku trafnie przewidział, że Rosja jednak Ukrainę zaatakuje. Teraz Wojczal postanowił rozkręcić własną akcję, mającą być odpowiedzią na hasło lansowane przez dr. Leszka Sykulskiego. Dr Sykulski postanowił głosić, że „To nie nasza wojna”, zaś pan Wojczal chce spopularyzować stwierdzenie: „To jest nasza wojna”. Oba te stanowiska są w dużej mierze beztreściowymi wiecowymi pokrzykiwaniami i żadne z nich nie jest trafne, ale o tym dalej.
Pan Wojczal opublikował dopiero co długaśny i przegadany tekst, w którym uzasadnia używanie wspomnianego frazesu, ale też nawołuje do jak najgłębszego zaangażowania w wojnę. Tekst wzbudził entuzjazm wśród zwolenników jastrzębiej linii, reagujących odruchem niemalże bezwarunkowego entuzjazmu na każdą wzmiankę o tym, że „ruskich trzeba bić” albo że należy dać odpór „ruskim onucom”. Krzysztof Wojczal w tę ostatnią tonację także uderza, co w ogromnej mierze już na wstępie jego wywód dyskredytuje, bo trudno traktować poważnie kogoś, kto argumenty swoich oponentów nazywa bez zastanowienia „prorosyjską narracją”.