Z licznych kłopotów Tuska największą uwagę mediów przyciągnęły plotki o przepychankach pomiędzy nim a Rafałem Trzaskowskim do „szejkhendu” z prezydentem USA. Jeśli wierzyć dobrze zwykle zorientowanym w zakulisowej krzątaninie polityków Joannie Miziołek i Elizie Olczyk z „Wprost”, to pierwotnie zaproszenie do wspólnej fotografii (ale niczego więcej) otrzymał tylko Trzaskowski, jako prezydent miasta goszczącego Joe Bidena. Rozwścieczyło to Tuska, który zdołał zapewnić sobie tyle samo (przy okazji załapał się wyjątkowo łasy na tego rodzaju splendory marszałek „demokratycznego Senatu”). Trzaskowski jednak, podchodząc jako pierwszy, „zmonopolizował” dostojnego gościa, to znaczy, uchwyciwszy jego rękę i zagajając, nie dał się ochronie odpędzić przez prawie minutę – co do zaledwie kilkunastu sekund skróciło czas przeznaczony dla Tuska. Co więcej, okazało się, że PO-wska „obstawa” nie zrobiła w tym czasie zdjęcia swemu p.o. przewodniczącemu; musiał prosić o kopię fotografii z ambasady i mógł się pochwalić nią dopiero kilka dni po rywalu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.