Co najmniej od czasu wygranej Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich z 2016 r. modne stało się mówienie o rosyjskich ingerencjach w wybory na Zachodzie. To trolle Putina z tzw. farmy trolli z siedzibą w Petersburgu miały przyczynić się do wygranej amerykańskiego miliardera, a także do zwycięstwa zwolenników brexitu w Wielkiej Brytanii i wzrostu prawicy zwanej „populistyczną” w Europie.
Do tego dochodzą oskarżenia dotyczące finansowania tego typu partii politycznych przez Rosję. Miało to miejsce np. w przypadku słynnej „pożyczki rosyjskiej” w wysokości 9 mln euro udzielonej francuskiemu Frontowi Narodowemu kierowanemu przez Marine Le Pen przez First Czech-Russian Bank, które to fundusze przeznaczone były na prowadzenie kampanii wyborczej przed francuskimi wyborami regionalnymi z 2015 r.
Doniesienia o rosyjskich ingerencjach czy o groźbie takich ingerencji powtarzane są dziś przez media i polityków głównego nurtu przy okazji większości wyborów. Ubiegłoroczne wybory prezydenckie i parlamentarne we Francji czy wybory parlamentarne organizowane w połowie kadencji prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych (tzw. midterms) nie stanowiły tu wyjątku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.