Z kilkunastu zapytanych osób w grupie wiekowej 16–30 tylko jedna znała to słowo – osoba z wykształceniem historycznym, może dlatego. Pozostali nigdy nie słyszeli o „przednówku”. Zjawisko wyparowało z rzeczywistości, a słowo z języka. Przestało być potrzebne. Jest koniec lutego, jedzenia pełno w supermarketach i lodówkach – kogo martwi, że kartofle zaczynają kwitnąć i robią się miękkie? Mamy przecież kartofle z Maroka.
W domu mego dzieciństwa – były to lata 60. – już od lutego zaczynały się narzekania, że z jedzeniem teraz będzie marnie. „Nie ma witamin” – mówiła mama. A nie mieszkaliśmy na biednej wsi, tylko w podwarszawskim Milanówku, rodzice należeli do – jak się wtedy mówiło – „inteligencji pracującej”. Biedy nie było, ale nie było też sushi, marakui i prosciutto… Menu mieliśmy takie, jakie wszyscy wtedy mieli.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.