Wizja przyszłego Sejmu, w którym ani PiS, ani PO, nie będą w stanie zbudować większości sejmowej bez Konfederacji, obu tych politycznych plemion, najdelikatniej mówiąc, nie wprawia w entuzjazm. Przy czym po stronie lewicowo-liberalnej ten brak entuzjazmu jest znacznie większy. To zrozumiałe: do roku 2025 w Belwederze będzie Andrzej Duda, więc, po pierwsze, możliwe są mniejszościowe rządy PiS, a po drugie, nawet spójna i dobrze prowadzona większość lewicowo-liberalna niewiele będzie mogła. Takiej zaś koalicji, spójnej i dobrze prowadzonej, nie bardzo można się spodziewać. Lewica już zapowiada, że w opisanej na wstępie sytuacji dążyć będzie do jak najszybszych przyśpieszonych wyborów (w których rzeczywiście mogłaby zyskać, kosztem PO), zresztą nawet gdyby partiom lewicowo-liberalnym udało się uciułać 231 mandatów, dzisiejsze chochole tańce wokół „jednej listy” czynią realnym scenariusz, w którym i wtedy dochodzi do przyśpieszonych wyborów jeszcze za kadencji Andrzeja Dudy i skompromitowany, skłócony anty-PiS znowu traci większość.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.