Do lektury „Maga” zachęciła mnie podkręcana wokół książki jesienią we Francji pewna atmosfera kontrowersyjnego sukcesu: z jednej strony był to bestseller idący w setki tysięcy sprzedanych egzemplarzy, nagrodzony prestiżową Nagrodą Akademii Francuskiej, który otarł się nawet o samą Nagrodę Goncourta (w kilkunastu rundach finałowych głosowań jury niemogących rozstrzygnąć konkursu szalę zwycięstwa na korzyść konkurenta przechylił w końcu głos przewodniczącego Akademii Goncourta). Ponadto książka, napisana jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie, była krytykowana – ale delikatnie, w sumie w formie ostrzeżenia – za przedstawienie dość ludzkiego obrazu współczesnego cara i bezkrytyczne powielanie oficjalnej rosyjskiej narracji geopolitycznej, z dala od rozpowszechnionej w dobie wojny w zachodnich mediach mrocznej wizji władcy Kremla i jego ludzi. Nie chcę szczególnie skupiać się na tym wątku, który w polskich realiach być może wzbudzi bardziej obrazoburcze konotacje, przysparzając książce jeśli nie podprogowej reklamy „zakazanego owocu”, to przynajmniej rozgłosu. Przede wszystkim chciałbym zacząć od najsilniejszej strony dzieła, mianowicie od politologicznego bagażu samego autora.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.