"Wszystkie kryzysy są szansą i musimy mieć nadzieję, że ich rezultatem będzie wznowienie procesu pokojowego prowadzącego do palestyńskiego samorządu" – uważa Tarak Barkawi, profesor stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w Baltimore w USA. W rozmowie z watykańskim dziennikiem "L'Osservatore Romano" zaznaczył, że w tym kontekście konieczne jest ponowne przyjrzenie się historii, aby nie ryzykować przywiązania do chwilowych uczuć i nastrojów. "Przyczyny konfliktu leżą w antysemityzmie i Holokauście. Bez Holokaustu nie byłoby Izraela, jaki znamy. Europejczycy w jakiś sposób «przenieśli» «problem żydowski» na Bliski Wschód i zamieszkujące go narody, dlatego uważam, że historycznie ponoszą oni niemałą odpowiedzialność za wydarzenia, które mają miejsce" – powiedział Barkawi.
Jego zdaniem dramatyczna jest dziś niemożność przewidzenia geopolitycznych konsekwencji rozszerzenia konfliktu. "Jak w przypadku każdej wojny, nie da się ich przewidzieć. Należy jednak powiedzieć, że w międzyczasie Hamas osiągnął już pewne sukcesy, ze swojego punktu widzenia: w opóźnianiu procesu normalizacji stosunków między Arabią Saudyjską a Izraelem; w tworzeniu napięć w odniesieniu do tak zwanych «porozumień Abrahama», w ponownym umieszczeniu kwestii palestyńskiej w agendzie międzynarodowej. Spowodowało to również sporo problemów dla rządu Netanjahu i jego polityki dotyczącej osiedli żydowskich w Palestynie" – powiedział.
"Wzajemna nienawiść"
Według sondażu przeprowadzonego przez Arab Barometer w Palestynie i Strefie Gazy (zakończonego jednak 8 października) i opublikowanego przez amerykański magazyn "Foreign Affairs", w Strefie Gazy 44 proc. ludności nie ufa Hamasowi, a tylko 23 proc. głosowałoby na jego lidera Ismaila Haniyeha w przypadku wyborów. "Hamas jest bojową frakcją islamistyczną, która została również wzmocniona przez długą izraelską blokadę Strefy Gazy, a nie popularną powszechnie organizacją «ruchu oporu». Atak z 7 października spowodował katastrofę humanitarną. Ta dynamika niestety wzmacnia ekstremistów po obu stronach i prowadzi do wzajemnej nienawiści" – powiedział Barkawi.
Z drugiej strony istnieją również "odbicia" kryzysu dla wielu zaangażowanych podmiotów. „W Stanach Zjednoczonych w zakresie, w jakim konflikt powoduje bóle głowy u Joe Bidena, dzieląc postępowe skrzydło Partii Demokratycznej od bardziej umiarkowanego skrzydła, kampania Donalda Trumpa w 2024 r. może przynieść korzyści. Co do reszty, możemy już zaobserwować zacieśnianie się antyzachodniego sojuszu między Rosją, Chinami, Iranem i globalnym Południem.
Islamiści na Zachodzie
"Ponadto, na poziomie politycznym, na Zachodzie można zaobserwować pojawienie się radykalnego bloku islamistycznego, częściowo ze względu na imigrację na dużą skalę w ostatnich dziesięcioleciach, co daje początek nowej rzeczywistości wyborczej zdolnej do podsycania populistycznego sprzeciwu" – powiedział Barkawi i dodał, że "wojna prowadzi do rozłamów w lewicowych obozach politycznych, osłabiając opozycję wobec skrajnej prawicy. Młodzi lewicowcy po raz pierwszy dowiadują się o okropieństwach konfliktu izraelsko-palestyńskiego i w swoim zdezorientowaniu wielu z nich aktywnie wspiera bojownicze organizacje islamistyczne, takie jak Hamas. Ale ci, którzy kierują swój gniew przeciwko Izraelowi i jego zwolennikom, powodują również napięcia w postępowych koalicjach, które stanowią przeciwwagę dla skrajnej prawicy".
Czytaj też:
Watykan w ONZ apeluje o pokojowe rozwiązanie konfliktu palestyńsko-izraelskiego