Książka Rafała Ziemkiewicza jest reklamowana jako „rzetelna analiza tego, dlaczego na przestrzeni dziejów nasze bohaterstwo obróciło się przeciw nam”. Czytamy o jego książce, że „nie jest to zwyczajna publicystyka”, ale obalanie mitów i bajek, „którymi karmiono nas z pokolenia na pokolenie”. Tezy książki Ziemkiewicza – jak czytamy – znajdują potwierdzenie „w dokumentach źródłowych”.
Rafał Ziemkiewicz zapewniał, iż jego książkę przejrzało „kilku profesorów”, którzy znaleźli zaledwie parę drobnych błędów. Dobrze byłoby poznać tych profesorów i zapytać, jak dokładnie przejrzeli książkę Ziemkiewicza, bo znajdujemy tam więcej niż „parę” błędów. Jeden z profesorów – Stanisław Żerko z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu – sporządził krótki wykaz czterech błędów z jednej tylko strony. Sam jednak wyraźnie zaznaczył, że pobieżnie rzucił okiem na książkę. Zatem nie wiemy, co by przyniósł dokładny przegląd jego autorstwa. Błędy i to poważne znalazł też dr Mirosław Szumiło.
W każdym razie w książce Ziemkiewicza są błędy poważne. Wiele z nich to pomyłki faktograficzne, niektóre dotyczą niedostatków warsztatowych. Osobną rzeczą, którą akurat tym razem trzeba pominąć, jest polemika z ocenami i interpretacjami, które też wielu historyków uzna za błędne. To ostatnie pomińmy, aby skupić się na pomyłkach łatwych do zweryfikowania.
Idąc kartka po kartce pierwszy błąd znajdujemy na str.15-16, gdzie autor pisze, że pogwałcenie w 1914 r. neutralności Belgii było „pretekstem” dla Wielkiej Brytanii do przystąpienia do wojny. Otóż, nie był to pretekst. „Wielka Brytania dotychczas stała na uboczu. Wśród ministrów nie było wyraźnej większości opowiadającej się za wojną z Niemcami, nawet gdyby zaatakowali Francję” – pisze znawca tematu Martin Gilbert. Dyplomacja brytyjska podejmowała próby zapobieżenia wojnie – nie odwrotnie. Poza tym – Wielka Brytania jako jeden z sygnatariuszy Traktatu Londyńskiego z 1839 r., gdzie zapisano neutralność Belgii – była zobowiązana do wypełnienia jego postanowień. Tak więc, nie potrzebowała pretekstu.
Kilka linijek dalej autor pisze, że Niemcy – po wkroczeniu do Belgii – rozstrzeliwali cywilów „szczególnie z warstw wyższych”. To teza – jeśli chodzi o słowo „szczególnie” – raczej dyskusyjna. Mordy dotyczyły zakładników, często z wyższych warstw, ale częściej przypadkowo złapanych mieszkańców tych miejscowości, gdzie niedoświadczeni i spanikowani żołnierze niemieccy wszędzie widzieli strzelających do nich „franc-tirreurs”. Były to sytuacje identyczne, jak ta, gdy Niemcy spalili Kalisz. Podobnie zachowywali się Rosjanie z armii Samsonowa i Rennenkampfa, gdy w 1914 r. wkroczyli do Prus Wschodnich.
Teraz z innej beczki. Na str. 45 Ziemkiewicz przedstawia swoją teorię upadku Rzeczypospolitej Szlacheckiej: „Osobiście uważam, iż decydującą rolę w uśmierceniu ojczyzny naszych przodków odegrało gwałtowne ochłodzenie klimatu na przełomie wieków XVI i XVII. Dopóki w Polsce uprawiało się winorośl, byliśmy potęgą”. Teoria ciekawa, ale nie odpowiadająca na pytanie dlaczego dokładnie w tym samym czasie wyrosła potęga Szwecji – o której przecież wiadomo, że nie była nigdy winiarskim potentatem. I pytanie: dlaczego krótko potem gigantycznym mocarstwem stała się Ruś Moskiewska? Oraz o to dlaczego mrozoodporne okazały się być Prusy Książęce – z których wyrosła potężna monarchia Hohenzollernów – a nie Korona z Litwą? Nie negując faktu tzw. „małej epoki lodowcowej” jako ciekawostkę podam fakt, że kurlandzki książę Jakub Kettler (panujący 1638-1682) nie dość, że doszedł wtedy do szczytu swej względnej potęgi – bo miał nawet kolonie zamorskie – to założył też winnicę. Funkcjonuje ona, jako duma mrozoodpornych Łotyszy, do dzisiaj.
Str. 66 – według Ziemkiewicza Powstanie Styczniowe miało ten skutek, że „rozbita i spauperyzowana” szlachta polska przestała „imponować” miejscowemu chłopstwu – „rusińskiemu” i „żmudzkiemu” (stosując nazewnictwo autora). Teza wyjątkowo naciągana, bo podobne procesy emancypacyjne miały miejsce w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Dla przykładu na Słowacji nie było żadnego powstania, a szlachta węgierska utrzymała swoją pozycję – od 1867 wspartą istnieniem własnego państwa – a i tak tamtejsze chłopstwo odrzuciło madziaryzację i stało się Słowakami. Można mnożyć z łatwością wiele takich przykładów z całego regionu.
Na str. 67 autor pisze o reformach margrabi Wielopolskiego, że dzięki nim „sytuacja Polaków stopniowo się poprawiała”. To pomylenie skutków z przyczynami. Sytuacja Polaków poprawiała się, dzięki temu, iż Rosja przegrała wojnę krymską i znalazła się w poważnym kryzysie. Imperium musiało trochę popuścić smyczy i na moment był potrzebny ktoś taki jak Wielopolski. Skądinąd pisząc o jego „reformach” warto wspomnieć o likwidacji Towarzystwa Rolniczego, zbezczeszczeniu kościołów warszawskich, „ustawę o zbiegowiskach”, która skutkowała strzelaniem do demonstrantów, wreszcie o brance, jako bezpośredniej przyczynie Powstania.
Na str. 75 czytamy, że „armia rosyjska bez wielkiego trudu” niszczyła partie powstańcze w czasie Powstania Styczniowego. Owo „bez wielkiego trudu” trwało prawie dwa lata i wymagało od władz carskich zaangażowania 250-tysięcznego wojska. Trudno uznać to za wzór sprawności wojennej zważywszy słabość strony polskiej.
Na str. 98-99 Ziemkiewicz relatywizuje odpowiedzialność endecji za zamordowanie prezydenta Narutowicza. Wpierw uwaga warsztatowa. Pisze on o „histerycznym” poziomie emocji piłsudczyków podpierając się cytatem z Adama Koca z r. 1920, który pisał, że będzie „bić Moskali, rżnąć endeków”. Autor nie podał przypisów, więc nie znamy pochodzenia owego cytatu, ani kontekstu. W każdym razie nie jest prawdą – to co pisze Ziemkiewicz – że Koc był wtedy dowódcą 202. Ochotniczego Pułku Piechoty. Był dowódcą Dywizji Ochotniczej, w której skład wchodził ów pułk dowodzony przez niejakiego majora Sieranta. Uwaga warsztatowa dotyczy tego, że Ziemkiewicz – inaczej niż profesjonalny historyk – zbyt dosłownie, bez krytyki naukowej, traktuje takie słowa. Przykładowo odnieśmy to do znanego z lat 80-tych sloganu: „A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści”. Stosując metodę Ziemkiewicza, ktoś za 50 lat napisze rewizjonistyczną książkę o tym, że zasadniczym celem „Solidarności” była eksterminacja członków PZPR.
W związku z tym pytanie do autora? Ilu endeków wyrżnął Koc? Bo według powszechnej wiedzy to właśnie Koc był tą osobą, która niedługo później – w latach 30-tych – bardzo zbliżył się do najbardziej radykalnych środowisk endecji. To on próbował wciągnąć je w orbitę sanacji i to on był fetowany jako honorowy gość na obozie kadry kierowniczej ONR, co miało miejsce latem 1936 r. „Wszyscy są zgodni co do tego, że Koc był zafascynowany osobowością Piaseckiego” – pisze historyk. Tego Piaseckiego.
Zabójstwo Narutowicza nazywa Ziemkiewicz czynem „szaleńca”, nie podając nawet nazwiska Eligiusza Niewiadomskiego. To manipulacja. Bo jeśli Niewiadomski był szaleńcem, to ów pan Cyba – prowincjonalny taksówkarz – tym bardziej był osobą nieświadomą swojego czynu. Eligiusz Niewiadomski pochodził ze znanej i szanowanej w Warszawie rodziny. Nikt do chwili zamachu nie uważał go za szaleńca. Niewiadomski działał politycznie, był wykładowcą politechniki. W rządzie Rady Regencyjnej piastował stanowisko kierownika wydziału w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Pełnił to stanowisko także po odzyskaniu niepodległości, aż do momentu zbrodni. Z krótką przerwą: w czasie wojny z bolszewikami służył w II oddziale Sztabu Generalnego. Zajmował się tam kontrwywiadem. Taki z niego był szaleniec.
Niewiedza albo manipulacja sprawiła, że Ziemkiewicz pisze chwilę dalej nieprawdę odnośnie Traktatu Ryskiego. Usprawiedliwia tam endeckich polityków, którzy odrzucili korzystniejszą dla Polski linię graniczną na wschodzie. Jak to ujął „fantastycznie korzystny przebieg granicy wschodniej, z Grodnem i Kamieńcem Podolskim”. Zostawiając na boku pogląd Ziemkiewicza trzeba zaznaczyć, że Grodno i tak znalazło się w Polsce, bo leży ono tuż obok obecnej naszej granicy. Autorowi zapewne chodziło o Mińsk. Bardziej zaś przyczepimy się cytatu ze str. 100: „naprawdę trudno robić Dąbskiemu czy Wasilewskiemu zarzut z tego”. I tu jest manipulacja lub niewiedza. Leon Wasilewski był prominentnym politykiem PPS, nie endecji, i zdecydowanie sprzeciwiał się kapitulanctwu endeków. Jan Dąbski, przewodniczący polskiej delegacji, był z PSL i zachowywał się chwiejnie w tej sprawie. Uległ zdaniu Stanisława Grabskiego, przedstawiciela endecji. No ale tego nazwiska, najważniejszego w tej historii, nie znajdziecie Państwo w tym miejscu książki Ziemkiewicza.
Na str. 114 Ziemkiewicz czepia się tego, że przedwojenny polski przemysł zbrojeniowy produkował „poniżej 50 proc. posiadanej mocy, bo na zamówienie większej ilości sprzętu nie było pieniędzy”. To prawda, ale tylko w PRL historycy stawiali to jako zarzut. Nowoczesna historiografia nie uważa tego za błąd. Zainteresowanych odsyłam do zbioru dokumentów opublikowanych w 2007 r. przez prof. Wojciecha Włodarkiewicza pt. „Wrzesień 1939. Przemysł zbrojeniowy Rzeczypospolitej w relacjach i wspomnieniach”. Duża część opublikowanych tam dokumentów to zeznania osób odpowiedzialnych za ten przemysł, które złożyły przed rządem na wychodźstwie tłumacząc się także i z tej kwestii. „Budowa nowych fabryk była przewidywana była dla produkcji „na wyrost”, aby w razie wojny można było od razu przejść na trzy zmiany i wojenne tempo produkcji. Ale na budowę nie było pieniędzy, a zwłaszcza na taką budowę na wyrost, a tak samo nie miał dostatecznej ilości pieniędzy minister na kupno gotowego sprzętu. Stąd urodziła się koncepcja produkcji na eksport, tam, gdzie zdolność produkcyjna była, a wojsko nie miało kredytów na zakup sprzętu. Myśl ta w zasadzie była zdrowa, bo pozwalała na rozbudowę przemysłu, dawała produkcję na wyrost, pozwalała na utrzymanie większej ilości wyszkolonych ludzi, a wreszcie dawała dewizy, za które z kolei szef Sztabu mógł kupować sprzęt zagranicą” – zeznawał w Londynie 23 maja 1943 r. gen. Tadeusz Malinowski, szef COP.
Na str. 136 autor pisze, że nikt nie przypisuje Niemcom „bezmyślnego szafowania życiem swoich żołnierzy”. Warto zapoznać się z historią bitwy pod Verdun, kotła stalingradzkiego, oraz uzbrojeniem i sposobem użycia jednostek Volkssturmu.
Na str. 141 Ziemkiewicz pisze, że II RP była wyjątkowo zapatrzona we Francję, czego dowodem jest fakt, że „kopiowała nawet tak drobne rytuały, jak(…) „grób nieznanego żołnierza”” (pisownia oryginalna). Otóż jeśli ma być to dowód zapatrzenia, to uległ mu cały świat. Łącznie z Wielką Brytanią, gdzie dokładnie w tym samym okresie powstał grób Nieznanego Żołnierza, USA (Arlington), a nawet Niemcami (Nowa Wartownia przy Unter Den Linden).
Str. 146 – dowodem na to, że Hitler nie chciał atakować Polski ma być fakt, że w 1938 r. niemiecka firma Arado stanęła do przetargu na dostarczenie naszej Marynarce Wojennej wodnopłatowców bombowo-torpedowych. „Rzecz jest oczywista – w roku 1938 Polska nie była postrzegana przez rząd Niemiec jako cel napaści wojskowej, ale sojusznik” – pisze Ziemkiewicz. Śpieszę z wyjaśnieniami. Przetarg, który w końcu wygrała firma włoska, dotyczył zamówień maszyn w liczbie … sześciu.
Także na str. 165 Ziemkiewicz prezentuje się jako znawca techniki wojskowej. Pisze, że Francja nie chciała sprzedać Polsce nowoczesnych myśliwców, lecz wciskała przestarzałe maszyny typu Caudrone Cyclone. Nie wiadomo, skąd Ziemkiewicz to wie, ale według powszechnie dostępnej literatury nie było mowy o tych samolotach (wyprodukowanych w niewielkiej ilości z powodu nieudanej konstrukcji). Za to we wrześniu 1939 r. płynął już do Polski transport niezłych myśliwców Morane-Saulnier w liczbie 160 sztuk. Tuż obok Ziemkiewicz pisze, że Francuzi oferowali nam „najsłabsze z czołgów” R35 zamiast lepszych Somua. R35 były podstawowym typem czołgu w armii francuskiej i pod wieloma względami lepszy od maszyn niemieckich.
Stosunkowo drobny, ale kompromitujący błąd znajdujemy na str. 176. Ziemkiewicz pisze: „… port w Gdyni zbudowaliśmy od zera, ale jedyne połączenie kolejowe i drogowe z nim, z racji specyfiki terenu, przechodzić musiało przez Gdańsk”. Wystarczy rzut oka na dowolną mapę międzywojnia, aby przekonać się jak było naprawdę. To chyba dowód, że autor nie słyszał nigdy o sztandarowej inwestycji II RP, czyli tzw. magistrali węglowej Śląsk-Gdynia - linii kolejowej, która została oddana do użytku w 1933 roku.
I teraz najgorszy błąd. Na str. 180 czytamy, że zajęcie przez Niemców Pragi czeskiej (15 III 1939) i Kłajpedy (23 III 1939) posłużyło Polsce do tego, by wymóc na Litwie kowieńskiej nawiązanie stosunków dyplomatycznych z RP. Autor pisze, łącząc owe fakty: „W połączeniu z wcześniejszym, tuż po Monachium, zajęciem Zaolzia wzbudziło to na Zachodzie wściekłość i przekonanie, że Warszawa i Berlin połączone są najściślejszą, tajną współpracą”. Mniej świadomym Czytelnikom wyjaśnijmy: Polska zmusiła Litwę do nawiązania stosunków w marcu 1938 r., rok przed zajęciem Pragi i Kłajpedy! Zaś zajęcie Zaolzia miało miejsce na początku października 1938 r., czyli później niż wcześniej. Groteskowe jest to, że w innym miejscu książki – na str. 255 – Ziemkiewicz pisze, że Polska „w marcu 1938 skorzystała też z aneksji Kłajpedy, by narzucić swą wolę Litwie”. Łatwo się pogubić w tych meandrach chronologii, ale warto zauważyć, że student historii dając dowód takiej niewiedzy nie zdałby egzaminu z historii najnowszej.
Zagadką warsztatową są rozważania Ziemkiewicza ze str. 192-193 na temat szpiegowskiej działalności na rzecz Niemiec niejakiego doktora Badmajewa. Sprawa na pozór zawikłana, w istocie prosta. Ziemkiewicz przywołuje postać niejakiego Piotra Badmajewa, postaci niezwykle ciekawej, czynnej w Petersburgu na przełomie XIX i XX wieku. To lekarz buriackiego pochodzenia, który zbił fortunę na tradycyjnej medycynie i który miał bliskie kontakty z Rasputinem. Ziemkiewicz odnotował obecność lekarza o nazwisku Badmajew, czynnego w międzywojniu w Warszawie i parającego się tą samą działką medycyny niekonwencjonalnej. „Nie mam pewności, czy to ten sam (…) czy jak twierdzą niektórzy, jego syn” – pisze z pewnym wahaniem. Ale wnioski wyciąga już bez cienia wątpliwości: „Przyzna każdy, kto ma blade o tym pojęcie, że od takiego Szamsarana-Badmajewa zajeżdża na milę bynajmniej nie lotosem, ale zwykłym szpionem”.
Sprawy by nie było, gdyby Ziemkiewiczowi zechciało się trochę poszukać. Najbardziej znany Badmajew – ten od Rasputina – urodził się około 1850 roku. Wszystko wskazuje na to zmarł w latach 1920-23 w Piotrogradzie i tam został pochowany. Do Warszawy trafił jego bratanek o imieniu Włodzimierz, który całkowicie wsiąkł w polskie otoczenie. W czasie okupacji jego zachowanie nie dało podejrzeń, co do współpracy z Niemcami. Podczas Powstania Warszawskiego pracował w powstańczym szpitalu, a dwaj jego synowie byli w konspiracji i również walczyli w Powstaniu (relacja jednego z nich jest dostępna na stronie internetowej Muzeum Powstania Warszawskiego). Stary Badmajew funkcjonował po wojnie w Polsce, m.in. przyjaźnił się z poetą Gałczyńskim. Raczej nikt mu nie robił wyrzutów z powodu rzekomej współpracy z Niemcami. W każdym razie nie potrafię udowodnić, że nie był szpiegiem niemieckim, ale tak samo nie potrafię udowodnić, że Rafał Ziemkiewicz nie jest szpiegiem japońskim. Sprawę zresztą może rozstrzygnąć rodzina dr. Badmajewa, bo jej członkowie żyją w Polsce.
Na str. 204 Ziemkiewicz znowu snuje rozważania na tematy lotnicze. Rozważa, co było, gdyby Brytyjczycy dostarczyli nam na czas zakupione sto bombowców. I zastanawia się, jaki mógł to być typ samolotu. Czy np. lekki Fairey Battle? Bingo! To miała być setka tych maszyn. Nie trzeba wyważać otwartych drzwi, bo w literaturze sprawę tę opisano wielokroć.
Str. 223 – „W Pradze, Ostrawie ani Bratysławie nie było żadnej mniejszości niemieckiej” – pisze Ziemkiewicz odnośnie roku 1938. W 1930 r. Niemcy stanowili 25 proc. ludności Bratysławy (czyli Pressburga). Do końca I wojny światowej stanowili większość mieszkańców tego miasta. A w Ostrawie w 1930 r. mniejszość niemiecka to 18 proc. populacji. W Pradze Niemcy byli większością jeszcze w XIX w., potem intensywny rozwój miasta zredukował ich do kilkuprocentowej mniejszości. Nie zmieniało to faktu, że w niemieckiej świadomości narodowej Praga była jedną z historycznych stolic Rzeszy.
Na str. 235 jest błąd, do którego Ziemkiewicz sam się przyznaje, czyli to, że brygada gen. Maczka wycofała się do Rumunii (w istocie na Węgry). Pisze też tam o 16 tys. szabel, jakie liczyła polska kawaleria. Trudno zgadnąć skąd wziął tę liczbę. Przedwojenna kawaleria liczyła około 40 pułków plus kilkadziesiąt mniejszych jednostek w rodzaju szwadronów kawalerii dywizyjnej. Pułk kawalerii liczył około 800 ludzi na koniach, wychodzi więc sporo więcej niż 16 tysięcy.
Darujemy Ziemkiewiczowi to, że przedwojenny karabin ppanc, zwany potocznie Ur, raz nazywa rusznicą przeciwpancerną, raz karabinkiem. W każdym razie nie jest to zgodne z przyjętą powszechnie nomenklaturą.
Na str. 243 autor czepia się Rydza-Śmigłego, że w czasie kampanii wrześniowej „upierał się, że rozkazy były do samego końca wydawane i przekazywane dalekopisami oraz samolotami łącznikowymi”. To kolejne wyważanie drzwi, bo rzecz jest opisana w literaturze przedmiotu. 3 września została całkowicie rozbita 7 dywizja piechoty i polskie dowództwo obawiało się, że w ręce Niemców wpadły szyfry. A w ówczesnym zamieszaniu nie było jak dostarczyć walczącym jednostkom nowego kompletu.
Str. 271: „Generał Olszyna-Wilczyński, choć zgodnie z rozkazem nie stawiał oporu i oddał Wilno bez walki, zostaje natychmiast po zatrzymaniu rozstrzelany” – w tym jednym zdaniu mamy dwa błędy. Generał nie mógł oddać Wilna bez walki, bo nie dowodził jego obroną, a co więcej we wrześniu`39 nie było go w Wilnie. Był w okolicach Grodna, które skądinąd broniło się przed Sowietami. Zaś Wilno nie zostało oddane bez walki. Obrona była krótka i chaotyczna, ale jednak miała miejsce.
Na str. 274 Ziemkiewicz pisze o tym, że gen. K. Sosnkowski „kategorycznie zakazał w 1944 wzniecania powstania w Warszawie”. Czyżby? Kiedy i gdzie? Wiadomo, że nie był zwolennikiem zrywu, ale też słowo „kategorycznie” jasno sugeruje jego całkowity sprzeciw. Tymczasem 7 lipca 1944 r. wysłał depeszę: „Jeśli przez szczęśliwy zbieg okoliczności w ostatnich chwilach odwrotu niemieckiego, a przed wkroczeniem oddziałów czerwonych, powstaną szanse choćby przejściowego i krótkotrwałego opanowania przez nas Wilna, Lwowa, innego większego centrum (…) należy to uczynić i wystąpić w roli pełnoprawnego gospodarza”. Już po PW44 na tę depeszę powoływał się Bór-Komorowski i jego współpracownicy.
25 lipca Sosnkowski depeszował do gen. Kopańskiego, szefa sztabu, instrukcję dotyczącą ukrycia się kierownictwa AK przed Sowietami. Rzecz dotyczyła bezpośrednio Warszawy. Jedno ze zdań brzmiało tak: „Ten sposób postępowania obowiązuje również w wypadku, gdyby udało się opanować Warszawę przed wkroczeniem wojsk sowieckich”.
Str. 280 – autor pisze, że dopiero śmierć Piłsudskiego „odblokowała na szerszą skalę starania Kwiatkowskiego o industrializację kraju”. To przestarzały pogląd, błąkał się tu i ówdzie literaturze PRL-owskiej. Za życia Piłsudskiego E. Kwiatkowski wybudował wielki kombinat azotowy w Mościcach. Oprócz tego budowano i rozbudowywano przemysł zbrojeniowy – np. PZL i Państwowe Zakłady Inżynieryjne. Rozmach COP wynikła z pogarszającej się sytuacji międzynarodowej i nagłej potrzeby rozbudowy przemysłu zbrojeniowego. Wpływ na to miały też doświadczenia związane z Wielkim Kryzysem.
Na str. 283 czytamy opinię Ziemkiewicza na temat armii austro-węgierskiej: „Przez cały wiek XIX aż do wielkiej wojny lał ją (…) każdy kto chciał, nawet mała Serbia”. Najpierw małą uwaga – armia austro-węgierska istniała od roku 1867, wcześniej była tylko austriacka. Druga uwaga – widać, że Włosi „lać” nie chcieli, bo przegrali pod Custozzą, Lissą i kilkoma innymi miejscami. Podobnie „lać” nie chcieli Duńczycy w czasie dwóch wojen stoczonych z państwami niemieckimi, w tym Austrią. A teraz najważniejsza uwaga – „mała Serbia” w XIX w. nie stoczyła ani jednej wojny z monarchią Habsburgów. Pierwszy i ostatni konflikt zbrojny wybuchł w 1914 roku.
Jedno zdanie pozwolę sobie przytoczyć bez komentarza, bo jest całkowicie zbędny. Str. 345: „Hitler postanowił wymordować Polaków dlatego, że mu boleśnie nadepnęli na odcisk, ośmielając się odrzucić oferowaną przyjaźń i sojusz”. Serio!
Ziemkiewicz twierdzi, że katastrofa gibraltarska to w istocie mord dokonany przez trójkę „gangsterów” – Stalina, Churchilla i Roosevelta. Pisze na str. 355: „Oczywisty przebieg katastrofy jest taki, że samolot wystartował już z trupami na pokładzie”. Skąd to wie? Nie napisał. Jest jednak groteskowe to, że wcześniej pisze o tym jak beznadziejnym przywódcą był gen. Sikorski. Dlaczego musiał więc zginąć, mimo swojej „beznadziejności”? A dlaczego przeżyli inni – bardziej „nadziejni”?
I na koniec str. 373, gdzie Ziemkiewicz pisze o „„bitwie o wybrzuszenie” pod Kurskiem” (sic!). Wyjaśniamy: pod Kurskiem w 1943 była „bitwa na łuku kurskim”. Zaś „bitwa o wybrzuszenie” to angielska nazwa (Battle of the Bulge) działań wojennych zwanych w Polsce „ofensywą w Ardenach”, które miały miejsce na przełomie 1944/45.
Rafał Ziemkiewicz głosi, że trzeba napisać na nowo historię Polski. Być może tak jest, ale czy musi się to wiązać z tak wielką ilością błędów? Nie są one drobne, bo mają stanowić przesłanki do budowy wielkiej rewizjonistycznej teorii. Tymczasem prowadzą do błędnych wniosków, więc tym samym i cała teoria jest fałszywa.
PS. Korzystałem z egzemplarza recenzenckiego, co budzi moje podejrzenia, że podane przeze mnie numery stron mogą nie zgadzać się z numeracją w egzemplarzach z wydania zwykłego.
Przy pisaniu tego tekstu korzystałem z uwag Piotra Semki, jakie nasunęły się mu w trakcie lektury książki „JPS”.
Tekst prof. Stanisława Żerko: http://stanislawzerko.salon24.pl/620828,jakie-piekne-samobojstwo-zamiast-recenzji
Tu tekst dr. Mirosława Szumiły: http://historia.org.pl/2014/05/14/jakie-piekne-samobojstwo-rafal-ziemkiewicz-recenzja/