Dziennikarka pisze w swoim tekście o naszym, Polaków, podejściu do historii i poczuciu wyjątkowości tego co nas jako naród spotkało. Podkreśla, że jej także to się udziela. Opisuje sytuację, jaka miała miejsce podczas jednej z jej podróży. "Ostatnio odstawiłam taki show w pewnym ośrodku jogowym, gdzie przebywałam z grupą podróżniczą i prowadziłam kurs" – pisze i dodaje, że siedziała przy stole z osobami z Zimbabwe, Chorwacji i Izraela.
"Pławiąc się w patriotycznej wyjątkowości, opowiedziałam im o losach rodziny zarówno tej po kądzieli, jak i po mieczu, cofnęłam się z rozmachem, a jakże, do 1863 roku, potem była wycieczka na Syberię, II wojna światowa, zsyłka, komuna i okrągły stół, aż wylądowałam przy zagrożonej polskiej praworządności" – czytamy w felietonie. Młynarska dodaje, że wówczas wrócił jej kontakt z rzeczywistością i dotarło do niej, że mówi "do ludzi z których jedno musiało uciekać przed krwawym afrykańskim dyktatorem, tracąc dorobek życia, drugie jako małe dziecko przeżyło regularną wojnę i nadal nosi jej ślady w psychice, a trzecie jest dzieckiem ocalonych z Holokaustu i woli wędrować po świecie, niż brać udział w niekończącym się konflikcie izraelsko-palestyńskim".
Jak sytuację, a zarazem felieton skwitowała Młynarska: "Śmieszna byłam. Szczerześmy się ze mnie uśmiali. Do łez".
Czytaj też:
"Zarzynanie zwierząt", " światełka żrące prąd". Święta oczami Młynarskiej