Większość komentatorów życia publicznego odnosząc się do niedawnej rekonstrukcji, skupiła się przede wszystkim na międzynarodowym aspekcie zawirowań politycznych (niemal wszystkie największe media zagraniczne poświęciły swoją uwagę wyłącznie relacjom Warszawy z Brukselą), a tymczasem najciekawiej wygląda sytuacja, w jakiej znalazły się obecnie partie opozycyjne, a w szczególności Platforma Obywatelska, która po najnowszym gambicie Jarosława Kaczyńskiego została przyparta do muru.
Opozycja traci centrum
Publicyści od miesięcy powtarzają tezę, że PiS nie ma z kim przegrać, a siła obozu rządzącego jest spowodowana rozbiciem opozycji. Sprawa jest jednak poważniejsza i nie sprowadza się jedynie do prostej konstatacji, że opozycja jest podzielona, więc jest słaba, ale jakby podzielona nie była, to byłaby silna itp. Problem obecnej demoliberalnej strony sporu jest poważniejszy – opozycja powoli przestaje być potrzebna społeczeństwu, traci nie tylko poparcie w sondażach, ale wręcz swoją bazę społeczną.
Eliminując punkty zapalne zarówno w polityce wewnętrznej (Macierewicz, Szyszko), jak również i zewnętrznej (Waszczykowski, Szydło), PiS schodzi do centrum i zajmuje miejsce, które w naturalny sposób powinno przypadać Platformie Obywatelskiej. Główna partia opozycyjna dokonała jednak w ciągu ostatnich lat całkowitej apostazji politycznej. PO prezentowała się przed laty jako umiarkowana partia centro-prawicy (w ostatnim czasie skrzętnie pomijająca ten drugi człon swojej ideowej orientacji), nawiązująca w pewnych aspektach do nurtów chadecji oraz nowej prawicy i odwołująca się w swoim przekazie do klasy średniej oraz czegoś, co moglibyśmy określić mianem mieszczańskich cnót. Jednak w ostatnich latach coraz częściej rezygnowała z tego umiarkowanego oblicza.
Platforma porzuciła wizerunek partii wyrażającej interesy klasy średniej i przeistoczyła się w radykalno-histeryczne ugrupowanie owładnięte obsesją zamachu na Trybunał, zamachu na konstytucję, zamachu na demokrację. Jej miejsce w sposób naturalny powinna w takim przypadku zająć Nowoczesna, jednak Ryszard Petru podjął grę Schetyny i zamiast prezentować się jako „świeża Platforma”, zdecydował się ścigać z PO o miano największego antypisu. Mówiąc w skrócie, Petru odrzucił możliwość stworzenia liberalnej alternatywy dla Prawa i Sprawiedliwości, zdecydował się na próbę pożarcia PO i przejęcia całego elektoratu antypisowskiego, błędnie zakładając, że wszyscy wyborcy PO byli w pierwszej kolejności zajadłymi wrogami Kaczyńskiego. Efekt takiego pojedynku mógł być tylko jeden – Schetyna pozostał liderem (kulawym, ale jednak) opozycji, a Petru stracił przywództwo w partii, która jeszcze niedawno miała w nazwie jego nazwisko.
Obie partie ograniczając swój zasięg do antypisowskiego betonu, tracą kontakt ze swoją naturalną, szeroką bazą wyborców. Chwilowo przekłada się to jedynie na kiepskie wyniki w sondażach, ale w przyszłości oderwanie się obu partii od rzeczywistości, może mieć fatalne skutki. W ostateczności Platforma Obywatelska może podzielić losy SLD, które po przegranych wyborach utraciło swoją bazę społeczną – elektorat socjalny zagarnął PiS, orientację obyczajowo-kulturową (i tak ledwie obecną) przejęli demoliberałowie. Ostatecznie partia Leszka Millera skarlała do postpezetpeerowskiego ugrupowania, które nie jest w stanie przekroczyć progu wyborczego. Stało się tak jednak nie przez afery i złą politykę (wszak wyborca jest w stanie wiele wybaczyć i jeszcze więcej zapomnieć), tylko przez prosty fakt, że po utracie rządów i „okresie pokuty” nie było komu na SLD głosować.
Osierocony elektorat
Rzecz jasna nie oznacza to, że schodząc do centrum i wypychając PO, rząd Morawieckiego stanie się hybrydą „konserwatywnego liberalizmu” (a głosy o rzekomym liberalizmie nowego rządu pojawiały się po rekonstrukcji z zadziwiająca częstotliwością). To oczywiście nie będzie miało miejsca, ale nowy premier może zacząć się odwoływać do centrowego, umiarkowanego elektoratu, co stanowiłoby gwóźdź do trumny PO i Nowoczesnej, które bazują właśnie na tej grupie społecznej i w takim wypadku zostałyby skazane na coraz większą radykalizację i (ewentualnie) jeszcze wyraźniejszy skręt w lewo.
Miejsce, które w zdrowym systemie politycznym po Platformie przejęłaby Nowoczesna, zostało puste. Większość Polaków nie żyje na co dzień sprawą „zamachu na demokrację”. Oprócz podniosłych słów o trójpodziale władzy oraz przestrzeganiu praw człowieka, kobiet, zwierząt, roślin i konwencji genewskiej, potrzebują konkretów – rozwiązania problemów, z którymi borykają się na co dzień. Obecna opozycja niczego w tym zakresie nie proponuje. Jej nieliczne merytoryczne projekty i tak toną w morzu histerycznych krzyków.
Posłowie już zapewne nie pamiętają, ale Donald Tusk oprócz straszenia Kaczyńskim (ale jakże subtelnego w porównaniu do dzisiejszych deklaracji Schetyny, Petru czy Kijowskiego) dbał właśnie o ten centrowy, mieszczański elektorat. Tusk nie ograniczał się do antypisowskiego betonu; wprost przeciwnie – w jego szczytowym punkcie popularności w partii znalazło się miejsce dla tak różnych polityków jak Janusz Palikot i Jarosław Gowin. „Nie róbmy polityki, budujmy drogi” – przecież to słynne hasło z 2011 roku, gdy Tusk zdominował polską scenę i „nie miał z kim przegrać”, jest całkowitym przeciwieństwem tego, co proponuje dzisiejsza Platforma! Obecna opozycja liberalna po prostu abdykuje ze swojej funkcji, przez co powstaje polityczna próżnia. A jej ponoć rynek nie zniesie.
Liberałowie zneutralizowani
Warto ponadto wskazać, że jakkolwiek stan gospodarki jest kluczowy dla wyniku wyborów, to wyborcy nie głosują przez swoje ekonomiczne zapatrywania. W hierarchii politycznych wartości poglądy ekonomiczne zajmują niższą pozycję niż aspekty tożsamościowe, religijne czy cywilizacyjne. To oczywiste. Dlatego też elektorat, który mógł być sceptycznie nastawiony do socjalnych projektów PiS-u, przy najbliższych wyborach nie będzie o nie kruszył przysłowiowej kopii. Nie da się też ukryć, że sam program „Rodzina +” był olbrzymim sukcesem wizerunkowym (być może największym w historii III RP) i nawet wyborcy zajadle antypisowscy nie odmawiają mu zalet (ale cóż biedni mają robić, skoro sami liderzy – podobno liberalnej – opozycji obiecują rozbudowę tegoż programu?).
Roszada z Morawieckim będzie miała jeszcze jeden skutek, być może najdonioślejszy ze wszystkich – nawet jeżeli nowemu premierowi nie uda się uzyskać poparcia elektoratu liberalnego, to skutecznie uniemożliwi opozycji jego mobilizację. Rząd pozbawiony Szyszki, Macierewicza i Waszczykowskiego, nieskonfliktowany z Unią, prezentujący pisowską wersję „ciepłej wody w kranie”, nie będzie rządem, który generuje sławetną „duszną atmosferę IV RP”, nie będzie rządem, który dybie na wolność i demokrację, z przede wszystkim nie będzie rządem, wobec którego udałoby się powtórzyć słynną antykaczystowską mobilizację z 2007 roku.
Jeżeli PiS skłócony z Brukselą, osamotniony na arenie międzynarodowej i posiadający w swoich szeregach Macierewicza, Szyszko i Waszczykowskiego osiągał w niemal wszystkich sondażach co najmniej po 40 proc. poparcia, to wolta jaką obecnie obserwujemy w obozie rządzącym może mieć tylko jedno źródło – Kaczyński celuje w większość konstytucyjną. Warto zauważyć, że obecna opozycja robi wszystko, aby ją uzyskał.
Powyższy artykuł wyraża osobiste poglądy autora i nie odzwierciedla stanowiska redakcji.
Czytaj też:
Gabryel: "Najdłuższą rekonstrukcję nowoczesnej Europy" poznamy po owocachCzytaj też:
Zboralski: To koniec opozycji parlamentarnej jaką znamy