Zmieniły się też „paradygmaty” – jak by to powiedziała młoda, ale też starzejąca się, lewicowa inteligencja. W tamtych latach mieliśmy reformować, transformować, zwalczać patologie. I to były wyzwania, bo historia się skończyła. Tak naprawdę, podobnie myśleli także ci, co z Fukuyamy się śmieli. Kilka lat temu osoba mówiąca, że nadal jest możliwa wojna, która zagrozi Polsce była przez wszystkich traktowana jak wariat. Nawet w kręgach najbardziej radykalnej prawicy. Tej co krzyczała „wczoraj Moskwa, dziś Bruksela” – co jest najlepszym dowodem, że także te kręgi uznały koniec historii. A tu apiat` Moskwa. Wcziera Moskwa, siewodnia Moskwa, zawtra toże Moskwa.
Tak więc zmiana „paradygmatów” to rzecz najważniejsza. Ludzie zasiadający na Kremlu nigdy nie uważali, że historia się skończyła i jak to można przeczytać w książkach mądrych ludzi jasno i precyzyjnie deklarowali swoje cele. A konkretnie odbudowę imperium. Spierali się co do środków i docelowego kształtu, czego efektem było np. wykopanie z posady pana Dugina przez pana Surkowa. Ale cel, niezależnie od wszelkich zwrotów akcji, jest ten sam. W każdym kształcie dla nas niebezpieczny.
Tymczasem w Polsce, i to po tej stronie, która deklaruje przywiązanie do pojęć takich jak patriotyzm, nacjonalizm, duma narodowa, dzieją się rzeczy zadziwiające. Tu i ówdzie widać kibicowanie planom Kremla. Czasem otwarte, czasem ostrożne – niby, że to nasza chata z kraja (choć mapa i historia mówią co innego). Czasem słychać ostrzeżenia przed tym, aby Polska „nie machała szabelką”. Choć akurat polskie władze zachowują się tu tchórzliwie, zwłaszcza gdy porównamy je z postawą maleńkiej Litwy. Nie dość, że Polska nie macha szabelką, to jeszcze nie pomaga sąsiadowi, od którego niepodległości jest uzależniona nasza wolność. Jeśli ktoś uważa ten pogląd za ekstrawagancki, to niech wspomni co działo się z Rzeczpospolitą od momentu, gdy basen rzeki Dniepr dostał się w ręce Moskwy.
Przeciwnicy pomagania Ukrainie odwołują się do argumentu „moralnego” (wtedy zapominają, że są „realistami”, którzy twierdzą, że w polityce moralność nie obowiązuje). Czyli do tego, że Ukraińcom nie należy pomagać, gdyż nie rozliczyli się z banderowską przeszłością. To argument odwołujący się do odpowiedzialności zbiorowej, bo UPA to historia tylko części Ukrainy. Sformowane na Kijowszczyźnie bataliony składają się z ludzi, których przodkowie raczej nie należeli do UPA. Ale zostawmy ten szczegół.
Argument „z nierozliczenia” jest z tego samego gatunku, jak te, które podnoszono w zachodniej Europie, by nie posyłać Polsce broni w 1920 roku. Wprawdzie bolszewicy zbliżali się do Warszawy, ale brytyjscy dokerzy strajkowali przeciw burżuazyjnej i pańskiej Polsce. Wiemy, co byłoby, gdyby spełnił się cel ich protestu. Dzisiaj jesteśmy w podobnej sytuacji. „Patrioci” huczący na Ukraińców muszą być idiotami, aby wierzyć, że zwycięstwo Putina przyniesie spełnienie ich żądań. Jak konkretnie?
Pewnie wielu z nich jest tylko idiotami. Jakaś część to cwaniaczki szukające rozgłosu i wsparcia dzięki autentycznemu anty-ukraińskiemu resentymentowi, który jest powszechnym w Polsce zjawiskiem. Tyle, że powinnością odpowiedzialnego patrioty jest łagodzenie, a nie rozbudzanie tegoż resentymentu. Z wielu powodów. Za sąsiadów za Bugiem możemy mieć tylko Ukraińców albo Rosjan. Skutki zamiany byłyby dla nas – niestety – oczywiste. Po drugie rozliczenie przeszłości, ze sprawą Rzezi Wołyńskiej na pierwszym miejscu, nie uda się w atmosferze wzajemnej wrogości. Internetowi radykałowie mogą wypisywać swe buńczuczne hasła, ale nie jest to przecież „realna” polityka, tylko zwykły trolling. Po trzecie stosunki polsko-ukraińskie ostatniego ćwierćwiecza nie były złe. Kto nie wierzy, niech porówna położenie polskiej mniejszości na Ukrainie, Białorusi i Litwie. I zapyta o to ukraińskich Polaków. Jakimś trafem Polacy z Donbasu, niekiedy nie mówiący po polsku, woleli uciec do Polski, a nie pod skrzydła Putina.
Antyukraińscy „realiści” lubią wyliczać słabe strony Ukrainy. A to, że bieda, a to, że batalion się zbuntował, a to, że rekruci uciekają przed poborem. Jednocześnie nie sporządzają analogicznych wyliczanek względem Rosji, jakby to była jakaś Szwajcaria skrzyżowana z Ameryką. Powiedzą, że wyliczają fakty. Prawda, ale to samo można napisać o Rosji (a tam ani jeden poborowy nigdy nie uciekł?). A nie piszą. To samo pisano o Polsce lat 1918-1920, bo i nasz kraj pogrążony wtedy w ruinie i nędzy dawał powody do takiej pisaniny. Z intencją, że żadna pomoc się nie należy.
Wspomnę jeszcze, wracając do tytułu, że w dziejach Polski mało który agent twierdził, że nie jest patriotą. Od Targowicy po PKWN wszyscy oni o dobru ojczyzny trąbili: - Żądamy spokojności wewnętrznej, trwałego z sąsiadami pokoju, bo szczęśliwości, bezpieczeństwa własności, nie zamieszania wojen szukamy – prawda, że pięknie to zapisano w akcie Konfederacji Targowickiej, żeby szabelką nie machać?
Raz już to pisałem, ale powtórzę. Kto dzisiaj w Polsce może być najskuteczniejszym agentem wpływu? Postkomunistyczna sierota po PRL? Niedomyty świr z jakiejś Antify? Sami Państwo widzicie, że zdolność perswazyjna takich postaci byłaby nikła. A na Kremlu nie siedzą idioci.
PS.
Teraz czekam na echo. Zgodnie z zasadą „uderz w stół …”.