DoRzeczy.pl: Dziś cały świat mówi o Aleksieju Nawalnym, o więźniach politycznych w Rosji, jednak na co dzień zapominamy o tym, że również na Białorusi mamy licznych więźniów politycznych. Ilu ich jest?
Agnieszka Romaszewska-Guzy: Zaryzykowałabym stwierdzenie, że to nie jest tak, że „na Białorusi też są więźniowie polityczni”. Oni przede wszystkim są na Białorusi. Jeśli porówna się skalę kraju, gdzie jest 9 milionów mieszkańców i liczbę więźniów politycznych, to zaryzykowałabym stwierdzenie, że procentowo jest ich więcej, niż w Rosji. Reżim putinowski bierze przykład z reżimu Aleksandra Łukaszenki.
Pierwsze wyroki na Nawalnego były lekko podrabiane za sprawy kryminalne. Każdy reżim próbuje robić takie rzeczy. Natomiast ostatnie były za działalność wywrotową, ekstremistyczną. Na Białorusi nagminnie wszystkich wskazuje się za taką działalność. Nikt się nie zajmuje takimi rzeczami, jak fingowanie czegoś. Na Białorusi jest około tysiąca pięciuset osób uznanych przez organizacje praw człowieka za więźniów politycznych, a to liczba potwierdzona. Liczba ta jest znacząco większa, bo nie wszyscy się zgłaszają. Nawet z tych, którzy się zgłaszają, to w organizacjach muszą być ścisłe dowody, że to na pewno było polityczne, sprawa musi spełniać ileś warunków, sprawy nie zawsze są tak uznawane. Jestem przekonana, że liczba ta jest znacząco wyższa. Aleksiej Nawalny miał wyrok 19 lat więzienia i takie wyroki również są na Białorusi. Tam są wyroki po 8, 12, 16 lat. To wyroki bardzo wysokie, w przypadku wielu osób takie wyroki to „dożywocie”.
Jakie problemy jeszcze występują?
Są też osoby, które zniknęły, zostały zatrzymane, ale nie ma z nimi komunikacji, nie można pisać listów, nie dopuszcza się do nich adwokata, nie wiadomo czy żyją. Jedną z takich osób jest Mykoła Statkiewicz, kiedyś kandydat na prezydenta, działacz polityczny z ramienia socjaldemokracji. To był oficer na początku lat 90., później przeszedł na stronę patriotyczną. W tej chwili od roku nie ma z nim w ogóle kontaktu. Jego żona próbowała alarmować w tej sprawie, to ją zamknęli na dwa tygodnie, właśnie ją wypuszczono. W tej chwili również to, co na Białorusi się dzieje to niesłychane intensywne tępienie wyrazów solidarności.
Wszystkie sytuacje, w których ludzie są solidarni, próbują pomagać więźniom, w odwecie śledzeni i tępieni. Znam przypadki procesów za pomaganie, już nawet nie za działalność wywrotową. To dramatyczny taniec tej władzy, która zastosowała już wszystko. W zasadzie jeszcze tylko nie strzela się do tych ludzi i nie ścina im publicznie głów. Mimo to władza ciągle nie może pokonać dwóch rzeczy – pomocy dla rodzin więźniów i przekazywania informacji na Zachód. W przypadku Białorusi ta represyjność jest przejawem bezradności reżimu. Przy tak małym kraju nie mogą tego pohamować, to ulatuje jak piach przez dziurawe sito.
A jak sytuacja wygląda w Rosji?
W przypadku Rosji to troszkę inna sytuacja. To kraj ponad dziesięciokrotnie większy, o ogromnym obszarze, komunikacja między ludźmi jest utrudniona. To, co się rozchodzi to takie drastyczne informacje, jak to, że zamordowano Nawalnego, bo tak to należy nazwać. Inna nazwa byłaby nieadekwatna, niezależnie czy umarł własną śmiercią. Nawet jeśli własną, to wiadomo, że doprowadzono do tego. Najpierw po nieudanym zamachu był w bardzo złym stanie zdrowia, a następnie od trzech lat siedział na północy w łagrze. Można przypuścić, że to wpłynęło źle na jego zdrowie. Tam to ma służyć fundamentalnemu zastraszaniu, pokazaniu, że Putin rządzi.
W przypadku Łukaszenki to próby załatania nieustannie dziurawego sita, to w przypadku Putina to próba wzmocnienia chwytu na władzy. Sytuacja wojenna nie jest w tej chwili zupełnie na niekorzyść władzy, bo Ukraińcy są wyczerpani tą wojną, ale Rosjanie też nie są bardzo wypoczęci. Ofiar mają wielokrotnie więcej niż w czasie wojny w Afganistanie, która była jedną z przyczyn upadku Związku Sowieckiego. Putin też potrzebował wzmocnić ten chwyt na władzę. Nawalny był tak naprawdę z punktu widzenia demokratycznego, nie z punktu widzenia przewrotu pałacowego, jedynym możliwym, liczącym się kandydatem. Wszyscy inni to była ściema i fikcja. Nawalny rzeczywiście był kandydatem liczącym się, może z tego względu, że jako jedyny korespondował wśród tych polityków z jakimś elementem nastrojów ludu rosyjskiego, który musiałby głosować, a ten lud jest, jaki jest. Jeśli chce się uzyskać w tym kraju, to trzeba być politykiem tego kraju, w Polsce mamy do Nawalnego o to pretensje, ale on był politykiem rosyjskim.
Czytaj też:
Prof. Grosse: Niemcy pracowali na wymianę rządu w WarszawieCzytaj też:
Kuźmiuk o inflacji: Prognozy NBP się sprawdzają, chociaż tyle z nich szydzono