W kampanii wyborczej najciekawsze jest to, co pojawia się na marginesie i niechcący, czego nie są w stanie przewidzieć, opanować, okiełznać spece od PR i wizerunku. Na przykład złość prezydenta (wciąż prezydenta) Bronisława Komorowskiego na to, że w ogóle musi kandydować. Piękne, nieprawdaż?
Przez tyle lat opowiada wszem wobec, jak to kocha demokrację, ile to uwagi trzeba poświęcać potrzebom ludu, ile troski kontaktom z maluczkimi, jak bardzo go cieszy występ na agorze, w agonie udział, a tu nagle, z zaskoczenia i co się zowie niespodzianie, miłościwie nam panująca głowa państwa oświadcza, nie kryjąc irytacji, że kampania to szaleństwo, które najlepiej byłoby jak najszybciej skończyć. Tyle dotarło do opinii publicznej, a ja już sobie dopowiadam, co nie dotarło. Ależ pan prezydent musiał być wkurzony, że tyle mu po Polsce pędzić się każe, z nieznanymi ludźmi spotykać i wygłaszać te nudne, monotonne i nawet jego własnych zwolenników usypiające kazania – toż to ci mordęga, niesprawiedliwość i rzeczy tego świata złośliwość. Nie śmiem myśleć, jakimi to słowy głowa państwa musi opisywać w samotności, w kręgu wtajemniczonych swój los ciężki. Nic to, że karty w tej grze chyba znaczone, bo i urząd sam prezydencki go wspiera, i najsilniejsze media na wyprzódki głaszczą, i fundusze ogromne płyną, jednak zachowanie władzy pewnego wysiłku wymaga, a to się prezydentowi najwyraźniej nie podoba. Doprawdy kampania to szaleństwo.I koszty wielkie – dopowiadają jego poplecznicy. Od kilku dni politycy Platformy dwoją się i troją, byle wyborców przekonać, że skoro już w ogóle do głosowania dojść musiało, to przynajmniej jak najszybciej trzeba owo szaleństwo zakończyć. Dlatego, grzmi chór, pierwsza tura wystarczy. Przynajmniej koszty będą mniejsze.
Naprawdę jest nad czym się zadumać. Urzędujący prezydent nazywa kampanię wyborczą niepotrzebnym szaleństwem, bo musi się mierzyć z innymi, a rządząca partia, ta sama, która bezwstydnie wszystkimi ssawkami państwo oplotła, podatki podniosła, brzemiona coraz to cięższe na barki Polaków nakłada, pod której to życzliwym okiem fiskalizm i etatyzm rozkwitają, o ograniczeniu wydatków na drugą turę opowiada! Bezczelność, chciałoby się powiedzieć, niebywała.
Ciekaw jestem, jakich argumentów zwolennicy prezydenta użyją, kiedy to, jak wierzę, dojdzie do drugiej tury i Bronisław Komorowski na placu boju tylko z Andrzejem Dudą pozostanie. Głowią się nad tym i deliberują, pewien jestem, najwięksi mędrkowie: Co by tu tylko wymyślić, żeby do ich debaty nie dopuścić? Jak tu ową największą rafę na drodze do zwycięstwa ominąć? Jak do stanięcia oko w oko z młodszym, sprawniejszym i bardziej dynamicznym konkurentem nie dopuścić? Jak przed szaleństwem dyskusji prezydenta ocalić?
To ci dopiero wyzwanie. Na miarę polskiej demokracji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.