Na targu Tsukiji pracuje kilka tysięcy osób: hurtownicy, księgowi, licytatorzy, dystrybutorzy. Aukcje tuńczyka rozpoczynają się o godz. 5.30. Mężczyźni w kaloszach i fartuchach brodzą wśród tuńczyków przypominających olbrzymie pociski. Ryby leżą równo ułożone z przeciętymi brzuchami i odciętymi ogonami. Do każdej przypięta jest żółta kartka z wagą, ceną i miejscem połowu. Wszystkie są głęboko zamrożone. Nie da się inaczej. Tuńczyk to nie flądra, żeby rano kupić ją świeżą prosto z kutra, który wypłynął kawałek w morze. Nie łowi się go na wodach przybrzeżnych, trzeba płynąć daleko. Rybakom nie opłaca się wracać z jedną rybą, więc statki chłodnie wypływają na wiele dni, czasem tygodni. Głęboko zamrożoną rybę przywozi się do Tokio w całości, na miejscu jest krojona mechanicznie długim cienkim nożem maguro bōchō. Potrzebnych jest do tego dwóch ludzi – jeden trzyma rybę, drugi tnie. Ostrze jest elastyczne, tak żeby mogło dotrzeć jak najgłębiej do kręgosłupa i zostawiać na nim jak najmniej mięsa
fot. Joanna Bojańczyk
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.