Suszy nas! Susze przychodzą rok po roku

Suszy nas! Susze przychodzą rok po roku

Dodano: 
Susza
Susza Źródło: Pixabay
Najprawdopodobniej w 2020 r. czeka nas kolejny rok z rzędu susza. Może uderzyć Polskę wyjątkowo boleśnie.

Obserwujemy kolejny rok klęskę suszy, która niszczy gospodarkę i bardzo szkodzi rolnictwu – mówił 23 kwietnia minister rolnictwa i rozwoju wsi Jan Krzysztof Ardanowski, apelując o oszczędzanie wody.

Ubiegłoroczna klęska kosztowała nas dużo. Straty w gospodarce, w tym w rolnictwie, oszacowano na 3 mld zł. Za suszę słono zapłacili konsumenci, bo bardzo podrożały warzywa i owoce, a także mięso. W całym ubiegłym roku ceny żywności wzrosły o 4,9 proc. w porównaniu z rokiem 2018.

Wiele wskazuje na to, że w tym roku będzie podobnie. Żeby odsunąć widmo suszy, deszcz powinien padać nieprzerwanie co najmniej 60 dni. – Tak pokazują zlecone przez nas analizy. Ale to powinien być kapuśniaczek, a nie ulewne, nawalne deszcze, które szybko spływają i nie zasilają wód podziemnych ani nie poprawiają sytuacji na dłużej– mówi Sergiusz Kieruzel z Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie. Niestety długoterminowe prognozy nie zapowiadają wielodniowych opadów.

Już teraz powody do zmartwień mają rolnicy z pasa środkowej Polski – od Dolnego Śląska przez Łódzkie, południową Wielkopolskę, część Kujaw, północne Mazowsze, a także zachodnią Lubelszczyznę. Wilgotność gleby jest bardzo mała. Wysuszona jest również ściółka leśna ‒ straż ogniowa codziennie jest wzywana do kilkuset pożarów lasów. Wisła na wysokości warszawskich Bulwarów Wiślanych wskazuje zaledwie 53 cm (25 kwietnia) i jej poziom ciągle się obniża.

– Obecna susza w Polsce jest kumulacją skutków kilku zjawisk – tłumaczy Sergiusz Kieruzel. – To siódmy rok z rzędu, kiedy w Polsce Środkowej zimą zabrakło pokrywy śnieżnej – a właśnie powoli topniejący śnieg zasila w wodę gleby, rzeki i wody podziemne – dodaje.

Po niemal bezśnieżnej, ciepłej zimie - wysokie jak na tę porę roku temperatury wzmagały parowanie, po prawie bezdeszczowym marcu – jak podają meteorolodzy wielkość opadów była znacznie niższa od średniej wieloletniej, przyszła wiosna. Kilkanaście słonecznych i suchych dni kwietnia spowodowało skurczenie się zasobów wodnych w glebie. A przecież właśnie teraz rośliny rozpoczęły wegetację i są w fazie wzrostu.

Woda przecieka przez palce

Susza, która jeszcze kilkadziesiąt lat temu pojawiała się w Polsce co pięć lat, teraz występuje praktycznie co roku. Skoro nie można jej przeciwdziałać, trzeba nauczyć się ograniczyć jej skutki. Bo wody mamy naprawdę mało. Pod względem jej zasobów plasujemy się na szarym końcu Europy. W przeliczeniu na mieszkańca w Polsce jest jej mniej niż w pozostałych państwach Unii z wyjątkiem Malty i Cypru. Na statystycznego Europejczyka przypada 4500 m. sześc. wody. Na Polaka ‒ mniej niż 1600 m sześć., czyli niewiele więcej niż na mieszkańca Egiptu. Podczas suszy ta ilość może się jeszcze znacząco skurczyć.

Mimo tak ograniczonych zasobów zatrzymujemy zaledwie 6,5 proc. wody. To bardzo mało w porównaniu z innymi krajami Europy, na przykład Hiszpanią, w której zatrzymuje się ponad 40 proc. wód opadowych.

To wynik dziesięcioleci zaniedbań ‒ gospodarka wodna w Polsce przez wiele lat bynajmniej nie była oczkiem w głowie rządzących i spadała na dalszy plan. Inwestycje w jej ramach są bardzo kapitałochłonne i nie dają natychmiastowego, spektakularnego efektu. Są dokonywane niejako na wszelki wypadek – suszy lub powodzi, bo sama gospodarka wodna musi pogodzić dwa rozbieżne cele: zatrzymywanie wody na wypadek suszy i ochronę przeciwpowodziową.

W latach 70. XX wieku zbudowano kilkanaście zbiorników retencyjnych do gromadzenia wody w razie suszy. Z kolei po wielkiej powodzi 1997 r. powstawały przede wszystkim tzw. zbiorniki suche, gromadzące wodę w wypadku fali wezbraniowej. Inwestycje, które teraz są realizowane, będą gotowe dopiero za kilka lat.

Dziś celem gospodarki wodnej jest dwukrotne zwiększenie retencji w kraju ‒ w 2027 r. ma być zatrzymywanych 15 proc. wód opadowych. We Hiszpanii jest 1900 zbiorników, w Polsce na razie tylko sto. Przyjęty w ubiegłym roku rządowy Program przeciwdziałania niedoborowi wody zakłada przeprowadzenie 94 inwestycji wodnych, które mają kosztować 10 mld zł. Jednak dziesięcioleci zaległości odrobić natychmiast się nie da ‒ na razie woda nam przecieka przez palce.

Sposobem na zatrzymanie wody jest nie tylko budowanie wielkich zbiorników retencyjnych, ale również mniej kosztowna tzw. mała retencja. Te z pozoru drobne działania korzystnie wpływają na lokalny bilans wodny. Chodzi na przykład o tworzenie niewielkich zbiorników na deszczówkę, oczek wodnych i stawów, sadzenie drzew, renaturyzację małych rzek oraz ochronę terenów podmokłych. Wszystko po to, by zatrzymać wodę tam, gdzie spadła.

Program małej retencji prowadzą od kilku lat Wody Polskie.
‒ Wraz samorządami i spółkami wodnymi skupiającymi rolników zrealizowaliśmy pilotażowy program dla terenów rolniczych. Polega on na odtworzeniu przybrzeżnych rozlewisk rzecznych, budowie lub odbudowie zastawek na rowach melioracyjnych i zarządzaniu retencją korytową ‒ mówi Sergiusz Kieruzel. – Te rozwiązania będziemy wdrażać w całym kraju.

Wody Polskie namawiają na wprowadzanie rozwiązań małej retencji. Na przykład radzą właścicielom ogródków (i służbom zajmującym się zielenią miejska), by zamienili trawniki, których utrzymanie wymaga tysięcy litrów wody, w kwietne łąki, które zamiast chłonąć hektolitrami wodę, doskonale zachowują wilgoć w glebie (takie miejskie łąki już powstały np. we Wrocławiu). I nakłaniają rolników, by sadzili drzewa między polami, co zwiększa wilgotność ziemi na polach nawet o 25 proc.

Wodę trzeba zatrzymać również w pokrytych betonem i asfaltem miastach. Deszczówka, która powinna wsiąkać w ziemię i po przefiltrowaniu przez glebę zasilać wody podziemne, zazwyczaj bez przeszkód spływa miejską kanalizacją do rzek albo przy nawalnych deszczach wywołuje lokalne podtopienia.

By zatrzymać wodę, na świecie popularyzuje się koncepcję miasta – gąbki, które dzięki różnorodnym rozwiązaniom magazynuje wodę w czasie deszczu po to, by wykorzystać ją w okresie niedoborów. Na przykład tworzy się obszary zielone z roślinnością zatrzymującą wodę. W wielu miastach powstają zielone ogrody na dachach domów, a w Singapurze takie ogrody znajdują się nawet na autobusach.

Prostym sposobem na zatrzymanie wody w mieście jest „rozszczelnienie betonu” – np. kładzenie na parkingach betonowych kratownic, zamiast asfaltowania, dzięki czemu woda spływa do gruntu, a także tworzenie zbiorników na deszczówkę, która może służyć do polewania ogródków.

– Nawadnianie ogródków wodą pitną to marnotrawstwo – mówi Sergiusz Kieruzel. – To właśnie podlewanie ogrodów było główną przyczyną ubiegłorocznych problemów z wodą pitną w wieku polskich gminach.

Wrocław już teraz dofinansowuje zbiorniki na deszczówkę i zakładanie zbierających wodę ogrodów deszczowych, rozwiązania mające na celu łapanie wody opadowej wspierają Warszawa, Sopot, Lublin. To jednak wśród polskich miast na razie wyjątki, a nie reguła.

Kosztowny brak wody

Susza odbija się nie tylko na rolnictwie. Kiedy wody w rzekach będzie bardzo mało – może mieć wpływ również na funkcjonowanie energetyki, a przez to całej gospodarki. Już dziś analitycy szacują, że ze względu na suszę tegoroczny wzrost cen żywności będzie wyższy niż w ubiegłym roku. Skumulowane efekty suszy z roku ubiegłego i tegorocznej oraz ograniczeń związanych z pandemią uderzą nas naprawdę boleśnie.

Autor: Katarzyna Świrydowicz

Czytaj także