Zbawienie poza Kościołem?
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Zbawienie poza Kościołem?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Emerytowany papież Benedykt XVI
Emerytowany papież Benedykt XVI Źródło: PAP/EPA/MICHAEL KAPPELER
Wśród wielu wypowiedzi, pominiętych w Polsce niemal kompletnym milczeniem, jedna wydaje mi się szczególnie ważna. Chodzi o słowa, które w marcu tego roku (wciąż jeszcze 2016) wypowiedział emerytowany papież Benedykt XVI w rozmowie z jezuitą Jacquesem Servaisem.

Mimo, że jej zapis pojawił się najpierw we włoskim dzienniku „Avvenire”, a następnie został przełożony na liczne języki, w Polsce nie wzbudził wielkiego echa. To tym bardziej uderzające, że akurat ta wypowiedź, jak to zwykle zresztą bywa w przypadku byłego biskupa Rzymu, nie tylko dotyczyła spraw najważniejszych – czym jest wiara i jak się do niej dochodzi – ale też z niezwykłą wręcz precyzją ujmowała istotę współczesnego kryzysu katolicyzmu.

W pewnym momencie jezuicki teolog, rozmówca Benedykta, odwołuje się do „Ćwiczeń duchowych” świętego Ignacego Loyoli i zauważa, że tak dla założyciela jego własnego zakonu jak i dla słynnych kaznodziejów przeszłości wielkim wyzwaniem było nawracanie niewiernych po to, aby uniknęli oni wiecznego potępienia. Następnie dodaje, że „co się tyczy tego problemu nastąpił »rozwój dogmatu«”. To się nazywa wziąć byka za rogi. Faktycznie, jeśli coś jest istotnie nowym rysem współczesnego katolicyzmu, jeśli coś odróżnia współcześnie żyjących katolików od ich przodków jeszcze sprzed kilkudziesięciu lat, to właśnie stosunek do podstawowego, mogłoby się zdawać dogmatu, że „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Albo też ujmując to inaczej: zdecydowana większość wcześniejszych nauczycieli sądziła i uczyła, że wiara jest rzeczą do zbawienia konieczną i niezbędną, człowiek zaś niewierzący znajduje się w stanie śmiertelnego zagrożenia.

O tym, że faktycznie nastąpiła tutaj rewolucyjna zmiana świadczy trafna odpowiedź emerytowanego papieża, który wręcz mówi, że „nie ma wątpliwości, że pod tym względem stoimy wobec głębokiej ewolucji dogmatu”. Już sam dobór słów przez Benedykta robi niesamowite wrażenie, szczególnie na czytelnikach choć trochę obytych z historią Kościoła i tradycji – jak wiadomo „ewolucja dogmatu” przez wieki była czymś przez papieży potępianym i odrzucanym. Teraz jednak Benedykt XVI sam użył tego wyrażenia. Dlaczego to zrobił? Czy jest to tylko metafora, opis zmiany świadomości członków Kościoła? A może jednak nazwanie po imieniu zmiany jaka dokonała się w Kościele?

Ta niejasność w niczym nie pomniejsza wszakże znaczenia późniejszego wywodu. Otóż Benedykt XVI mówi, że „w drugiej połowie zeszłego wieku (czyli XX w.) ustaliła się niewzruszenie świadomość, że Bóg nie może pozwolić, by nieochrzczeni wydani zostali na potępienie”, bo nie jest to „rzeczywistą odpowiedzią na pytania ludzkiej egzystencji”. Więcej. Emerytowany papież podkreśla, że wielcy misjonarze XVI wieku byli przekonani, że kto nie został ochrzczony jest na zawsze stracony i że to przeświadczenie było źródłem ich zapału, podobnie jak źródłem siły Kościoła. Dodaje jednak: „po Soborze Watykańskim II takie przekonanie zostało w sposób definitywny zarzucone”. Tu rodzi się proste pytanie: czy owo definitywne zarzucenie tego, co było źródłem siły wiary minionych pokoleń pozwala jeszcze mówić o tej samej wierze? Czy taka mutacja wiary nie prowadzi do nieuleczalnej choroby tożsamości? Benedykt na to pytanie nie odpowiada.

Pokazuje natomiast skutki owego posoborowego, definitywnego zarzucenia dawnego przeświadczenia, czyli podwójny kryzys Kościoła. Pierwszym jest całkowity zanik ducha misjonarskiego: po co dążyć do nawracania na wiarę katolicką innych, skoro zostają oni zbawieni bez niej? Drugą konsekwencją jest, pokazuje emerytowany papież, wewnętrzny rozpad Kościoła: jeśli chrześcijanin zbawia się niezależnie od wiary, to traci sens posłuszeństwo przykazaniom i wierność dogmatom. „Jeśli wiara i zbawienie nie są już od siebie zależne – stwierdza Benedykt – wiara staje się również czymś pozbawionym motywu”. Naprawdę, nic dodać, nic ująć – emerytowany papież w tych kilku słowach, sądzę, uchwycił istotę choroby. Po Soborze Watykańskim II, można odnieść wrażenie czytając tak oficjalne dokumenty jak słuchając najważniejszych nauczycieli Kościoła, zbawienie stało się czymś automatycznym, niemal powszechnym prawem człowieka. Urodzić się to z zasady niemal być zbawionym. Jak radykalna to zmiana stanowiska pokazuje drobny fakt: jeszcze w połowie XIX wieku papież Pius IX zabronił uroczyście teologom badać tego, jaki może być los nieochrzczonych, w takich spekulacjach widział bowiem niebezpieczną uzurpację człowieka do ograniczenia prawa Boga. Tylko niezawiniony błąd, tak zwana nieprzezwyciężona niewiedza, mógł ratować niewierzącego – nic więcej nie wolno było, zdaniem Piusa IX, w tej sprawie powiedzieć. Ostatnim wyraźnym głosem podtrzymującym to przekonanie były słowa Piusa XII z encykliki „Humani generis” z 1950 roku, w której przestrzegał on przed nauczycielami, dla których konieczność wiary staje się czymś mało znaczącym.

Opisując obecną sytuację Benedykt wskazuje na podstawowe wyzwanie, przed którym stają teologowie. Mają oni „pogodzić powszechną konieczność wiary chrześcijańskiej z możliwością zbawienia się bez niej”. Rzeczywiście, wydaje się, że to swoista kwadratura koła. Albo coś jest warunkiem koniecznym, albo nie. Konieczność i możliwość to dwie ostateczne formy orzekania o bycie i nie da się między nimi znaleźć nic pośredniego. Jednak Benedykt nie dochodzi do takiego wniosku, raczej sądzi, że jakiś sposób pogodzenia tego co konieczne i tego co możliwe istnieje. Tylko, że jak wyraźnie wynika z jego rozważań, jeszcze nikomu nie udało się rozumowo do takiego rozwiązania dotrzeć. Nie jest dobrą odpowiedzią, zauważa Benedykt, to co proponował znany niemiecki teolog Karl Rahner, który głosił teorię „anonimowego chrześcijaństwa”. Zgodnie z nią każdy człowiek, niezależnie czy o tym wie, czy nie, jest chrześcijaninem. Benedykt trafnie zauważa, że takie stanowisko pozbawia chrześcijaństwo sensu, całkowicie bowiem „gubi się dramat przemiany i odnowienia, centralnych elementów przesłania chrześcijańskiego”.

W jeszcze mniejszym stopniu można przyjąć, powiada Benedykt, rozwiązanie głoszone przez zwolenników pluralistycznej teorii religii – zgodnie z nim każda religia na swój sposób oferuje zbawienie. Przyjęcie takiego stanowiska prowadzić musi do całkowitego relatywizmu. Jednak jeśli ani pierwsze, ani drugie rozwiązanie nie są właściwe to co jest prawdą? Benedykt odwołuje się ostatecznie do innej teorii, głoszonej przez nieżyjącego już jezuitę, kardynała, Henri de Lubaca, zgodnie z którą Kościół jest swoistym reprezentantem ludzkości. Jak pisał de Lubac niewierzący zostaną zbawieni „ponieważ stanowią składową część ludzkości, która będzie zbawiona”. Należąc do całości, będąc jej cząstkami, zyskują zbawienie. Jednak także i tutaj wiara nie jest niczym koniecznym: przynależność do ludzkości, a więc zwykły fakt przyjścia na świat upoważnia już człowieka do zbawienia. Znowu zbawienie zyskuje się z automatu, a wolność okazuje się pustym słowem. Mimo że jest to odpowiedź najlepsza, sądzi Benedykt, przyznaje od razu, że także i ona ma swoje poważne wady. Rzeczywiście, nie sposób choćby, mniemam, pogodzić takiej nauki ani z wiarą w istnienie grzechu pierworodnego – jedynej doktryny chrześcijańskiej, którą można udowodnić, jak mawiał Chesterton, ani też z tradycyjną nauką o życiu nadprzyrodzonym. W ogóle podział na to co nadprzyrodzone i naturalne musiałby w konsekwencji nowych teorii przyznających każdemu człowiekowi zbawienie od chwili poczęcia zaniknąć. Dlatego „jest czymś jasnym, że powinniśmy rozważać ten problem” – tymi słowami były biskup Rzymu kończy rozmowę.

Cóż, to oczywiście słuszne. Chociaż można zapytać, czy nie lepiej, zamiast szukać owego złotego środka, zamiast przechodzić do porządku dziennego nad jawną sprzecznością między tym co konieczne a co możliwe, po prostu się zatrzymać. Cofnąć do tego co jasne i bezsprzeczne. Zostawiając los niewierzących ostatecznie miłosierdziu Boga , lepiej chyba po prostu zdać się na to, co zostało przekazane przez Tradycję, a nie uciekać się do ludzkich teorii i racjonalnych prób okiełznania Boga.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także