Wielki sekret Morawieckiego
  • Piotr GabryelAutor:Piotr Gabryel

Wielki sekret Morawieckiego

Dodano: 
Mateusz Morawiecki, wicepremier, minister finansów i rozwoju
Mateusz Morawiecki, wicepremier, minister finansów i rozwojuŹródło:PAP/Jacek Turczyk
Nie wiem, czy wicepremier Mateusz Morawiecki naprawdę tak bardzo, że aż całym sercem – jak mogłoby wynikać z niektórych jego publicznych wypowiedzi, jest po stronie progresji podatkowej i odbierania ludziom nieco bogatszym od przeciętnej, prawa do 500+, kwoty wolnej od podatku, itd., czy też jednak wypowiedzi te są tylko trybutem, który z rozmysłem płaci on swemu obozowi politycznemu po to, by prowadzić politykę w istocie – jak się wydaje – co najmniej nieco obiegającą od tych deklaracji.

To przecież w końcu nie kto inny, lecz Morawiecki przeciął spekulacje w sprawie jednolitej daniny podatkowej, która zakładała podobno – podobno, bo w tej kwestii wciąż obracamy się w sferze spekulacji – wzrost skali podatkowej PIT do 40 proc., a także likwidację podatku liniowego PIT dla przedsiębiorców i znaczny wzrost składek na ZUS dla tych spośród nich, którzy lepiej sobie radzą.

Wszelako, czy to oznacza, że Morawiecki tę niekorzystną zmianę utrącił raz na zawsze? Czy tylko chce się lepiej przygotować do uderzenia w lepiej zarabiających Polaków?

Po drugie, nie kto inny, lecz Morawiecki stanął na drodze do oczywistej pokusy, która leżała (i wciąż leży) przed rządzącymi politykami, by do Funduszu Rezerwy Demograficznej (czytaj: do zarządzanej przez nich kasy państwa) przerzucić wszystkie pozostałe po przetrzebieniu ich przez rząd Tuska oszczędności przyszłych emerytów, zgromadzone przez nich w OFE, i potem wydać je na łatanie dziury w budżecie albo robienie kolejnych prezentów wyborcom. Tymczasem Morawiecki jakimś sobie znanym sposobem sprawił, że rząd – a więc i władze PiS – zaakceptowały, iż do FRD trafi „tylko” 25 proc. oszczędności z OFE, a pozostałe 75 proc. (około 105 mld zł) zasili „już naprawdę własne konta inwestycyjne przyszłych emerytów w TFI (towarzystwach funduszy inwestycyjnych)”, stając się zaczątkiem ich dodatkowych, prywatnych emerytur. A przy okazji – kołem zamachowym, niezbędnym do rozwoju polskiej gospodarki.

Dalej, to nie kto inny, lecz Morawiecki, miał odwagę, kilka miesięcy temu, podczas spotkania z sympatykami PiS w Bydgoszczy przyznać, że program Rodzina 500+ jest na kredyt, który prędzej czy później trzeba będzie spłacić. A niedawno krytycznie odniósł się do przygotowanego przez posłów PiS, kuriozalnego projektu ustawy o aptekach, według którego mogliby je prowadzić tylko farmaceuci, i żaden z nich nie mógłby mieć ich więcej niż cztery; nadto między aptekami musiałaby być zachowana odległość co najmniej 500 metrów, a każda z nich musiałaby przypadać na co najmniej 3 tys. mieszkańców.

To wreszcie nie kto inny, lecz wicepremier, a raczej – od pewnego czasu – super-wicepremier oraz minister rozwoju i finansów, Mateusz Morawiecki, utrąca lub co najmniej odsuwa, co mniej zborne pomysły swoich kolegów ministrów. Tak niedawno uczynił z projektem ustawy o płacy minimalnej w zawodach medycznych, który zamiast na posiedzenie rządu trafił pod obrady Komitetu Ekonomicznego, którym Morawiecki kieruje. A wcześniej wicepremier „wziął pod swoje skrzydła” projekt ustawy o sieci szpitali, do którego też miał zastrzeżenia.

Wszelako, wracając do początku felietonu, czyli tych słów Morawieckiego, które zdradzają jego (prawdziwą lub udawaną na użytek politycznej gry) skłonność do progresji podatkowej i powszechnie odbierane są jako niechęć do polskiej klasy średniej: w przypadku polityków także ich słowa są czynami. A w każdym razie często pociągają za sobą – takie, a nie inne – decyzje podległych tym politykom urzędników. Miałyby to zatem być decyzje nieprzychylne dla przedstawicieli polskiej klasy średniej? Czy na pewno o to chodzi Mateuszowi Morawieckiemu?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także