Co przedłużenie obostrzeń oznacza dla przedsiębiorców?
Tomasz Wróblewski: Pamiętajmy, że dotyczy to tylko części polskiej gospodarki, ponieważ dotyka m.in. hoteli i restauracji. Mieliśmy nadzieję, że będzie mniej obostrzeń np. dotyczących ogródków i nastąpi ogólne systemowe przechodzenie do normalności, ale to się nie udało. Polska gospodarka nieźle daje sobie radę, ponieważ przemysł produkuje, wytwarza, eksportuje i wygląda to stabilnie. Generalnie nie jest to zatem tak wielki problem, jakby to wyglądało na pierwszy rzut oka. Dla wybranych branż może to być jednak katastrofa. Maj jest miesiącem dużych zysków i otwarcia sezonu.
Bardzo wiele osób nie wie, jak to wszystko będzie wyglądało dalej, nie są np. w stanie zaplanować sobie wakacji. Dotyczy to zwłaszcza emocji i pewnego stanu psychicznego ludzi, co nie znaczy, że w przyszłości ta sytuacja nie wpłynie na dane ekonomiczne. To, co zaskakuje, to oczywiście brak jakiekolwiek logiki. Owszem, mamy dość duża liczbę zakażeń, ale dlaczego mają one nie przenosić się poprzez dzieci w przedszkolach, tylko w restauracjach i hotelach? To podważa zaufanie obywateli do wprowadzanych obostrzeń. Przykładowo w Kazimierzu Dolnym w zasadzie wszystkie hotele były czynne w czasie ostatnich weekendów. Pogłębia to erozję zaufania wobec państwa i to jest najgroźniejsze. Władze wydają zalecenia tak jak w PRL-u i wiele osób się do nich nie stosuje. Wręcz przeciwnie, ludzie znajdują satysfakcję w obchodzeniu tych restrykcji i znajdowaniu komicznych wręcz wymówek.
Jakie skutki może mieć ten pogłębiający się brak zaufania do państwa?
W zasadzie nie poruszamy się w innych sferach, jak tylko w kwestii zaufania. Od tego zależy, czy państwo poradzi sobie w przyszłym kryzysie ekonomicznym. Dotyczy to m.in. systemu monetarnego, prawa pracy i relacji obywatela z państwem. Widzimy to na przykładzie nowego systemu emerytalnego. Ludzie niechętnie biorą udział w programie, który z ekonomicznego punkt widzenia wydaje się mieć sens. Erozja zaufania do państwa będzie miała skutki ekonomiczne, ale i polityczne. Co gorsza, nie widzę tutaj jakiejś głębszej dyskusji. Polskie elity są bardzo rozpolitykowane, ale w kwestii lockdownu i walki z pandemią w zasadzie nie ma pomiędzy nimi żadnej debaty. Największe partie opozycyjne, nawet jeśli kwestionują jakieś działania rządu, nie występują jednak z pomysłem, jak to zmienić.
Do czego prowadzi taki brak debaty? Jak Pańskim zdaniem wygląda pod tym względem sytuacja w Polsce na tle innych krajów?
To nie jest tak, że debaty w ogóle nie ma, czego przykładem jest nasza obecna rozmowa. Kontestowanie decyzji rządowych jest obecna zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Debata społeczna ma zatem miejsce, ale nie widzę kontrpropozycji ze strony państwa. Jedyną strategią jest zamykanie państwa, gospodarki i radykalna zmiana funkcjonowania społeczeństwa, na zasadzie, że jakoś to przeczekamy. Nie ma w tym żadnej, racjonalnej argumentacji. Myślę, że politycy ze swojej natury chronią własne interesy, żeby nikt im nie zarzucił, że nie zrobili wszystkiego co jest w ich mocy. Problem w tym, że koronawirus zabija średnio 2,1 procenta osób które zostały nim zarażone. Kiedy natomiast spojrzymy na liczbę leczonych nowotworów i innych chorób to okaże się, że z jakichś powodów tym osobom nie niesiemy pomocy. Uparliśmy się, że będziemy chronić tylko tych, którzy zostali dotknięci COVID-19. Z tego powodu wydaje się, że jest to czysto polityczna decyzja. Została podyktowana w dużej mierze histerią medialną, skoncentrowaną w tym kierunku. Na kwestie ekonomiczne przełoży się to za jakiś czas, ale pauperyzacja społeczeństwa dotknie zwłaszcza klasy średniej. Będzie trzeba podnieść podatki, a polski kapitał zostanie pozbawiony możliwości rozwoju. W dyskusji na temat lockdownu nie bierze się tego często pod uwagę. Nie mówimy tego, co jest po drugiej stronie na szali. Bankructwem i innymi chorobami będzie dotknięta znaczna część człowieczeństwa, niż wspomniane 2,1 procenta. Nie mówiąc już o uczniach i studentach, którzy w kwiecie życia, kiedy kształtuje się ich poczucie obywatelskości i relacje międzyludzkie, praktycznie tracą 2 lata ze swojego życia.
Czy receptą na tę sytuację może być ogłoszony przez premiera Nowy Polski Ład?
W Nowym Ładzie nie widzę niczego nowego. Jest on starym porządkiem pogłębiania etatyzmu i zwiększonej redystrybucji. Polega to na odbieraniu pieniędzy tym, którzy zarabiają ich więcej i przekazywanie tym, którzy mają ich mniej. To stary, redystrybucyjny pomysł rodem z XIX wieku. Nie wnosi to niczego nowego. Nie ma tam odpowiedzi na dość unikalną sytuację, w której obecnie się znaleźliśmy. W okolicznościach, gdy społeczeństwo zostało zamknięte, a gospodarka w połowie zamrożona, powinniśmy szukać nowych rozwiązań. Tymczasem w Nowym Ładzie nie ma pomysłu, jak pobudzić energię społeczną mogłoby się to odbywać np. poprzez zwiększenie inwestycji. Natomiast podnoszenie podatków spowoduje, że część społeczeństwa tę energię straci. Do końca nie wiadomo, po co to jest robione. 2019 rok był jednym z lepszych w historii polskiej gospodarki z punktu widzenia rynku pracy. Przyszła pandemia i rząd zamroził gospodarkę. Zamiast szukać sposobów, aby wrócić do tej korzystnej sytuacji, nie wspieramy małych i średnich przedsiębiorstw, które napędzały rynek. Rząd poszedł w zupełnie inną stronę: więcej podatków, więcej oparcia się na spółkach kontrolowanych przez państwo i efekty tego będą łatwe do przewidzenia.
Czytaj też:
Basiukiewicz: Mamy do czynienia z okrucieństwem. Rządzący nie potrafią przyznać się do błędu