Rozwój, ale  jaki?

Dodano: 
Zrównoważony rozwój
Zrównoważony rozwój Źródło: AdobeStock
Od saksońskiego urzędnika do globalnego szczytu w Rio. Zrównoważony rozwój przez stulecia ewoluował i na pewno przejdzie jeszcze kilka kolejnych przemian

O zrównoważonym rozwoju słyszał już każdy, o tej idei mówi się na wszystkich szczeblach: przez rządy, samorządy, prywatne biznesy do najmniejszych firm. Sam pomysł, by równoważyć rozwój cywilizacji, regionu, to trochę odpowiedź na bolączki poprzednich dziesięcioleci, a nawet stuleci. Co jakiś czas ludzkość stawała na rozdrożu po tym, jak okazywało się, że nadmiernie wyeksploatowała którąś z gałęzi gospodarki. Odbijało się to szczególnie na środowisku, zasobach naturalnych, z których czerpano nierzadko bez namysłu.

W 1983 r. ruszyły prace Światowej Komisji ds. Środowiska i Rozwoju przy ONZ, którą kierowała Gro Harlem Brundtland (stąd zresztą nazwa: komisja Brundtland), która po latach stworzyła raport „Nasza wspólna przyszłość”. To właśnie w tym raporcie padła definicja „zrównoważonego rozwoju”, podawana obecnie za przykład: „Zrównoważony rozwój to taki rozwój, w którym potrzeby obecnego pokolenia mogą być zaspokojone bez umniejszania szans przyszłych pokoleń na ich zaspokojenie”. Wtedy był to swego rodzaju przełom, ale sama idea nie była wcale nowa.

Historia rozwoju lasem pisana

Za „ojca” zrównoważonego rozwoju, choć jedynie w dziedzinie leśnictwa, można uznać urzędnika, starostę, Hansa Carla von Carlowitza z Saksonii, wieloletniego administratora górniczego. W 1713 r. Carlowitz wydał dzieło znane współczesnym jako „Sylvicultura Oeconomica”, w którym pierwszy raz pada sformułowanie stojące u podwalin „zrównoważonego rozwoju”. Saksończyk pisał bowiem o tym, by tak organizować gospodarkę leśną, by można było zapewnić sobie „ciągłe i trwałe” użytkowanie jej.

Wtedy praca Carlowitza była przełomowa na kilku płaszczyznach. Saksończyk zwrócił uwagę na mało oczywisty problem: w pewnym momencie w hutach zabrakło nie rud do stapiania, a drzew, które posłużyłyby za opał. W Saksonii przez dziesięciolecia przetapiano na potęgę (zwłaszcza srebro), niespecjalnie za to patrzono na ubywające lasy. Carlowitz opisał więc, jak należy korzystać z lasów, jak je eksploatować, pisał też o potrzebie zbierania nasion drzew, monitorowania i wspierania regeneracji lasów oraz o tym, jak podtrzymać jednocześnie działanie przemysłu hutniczego oraz leśnego. Podsumowując: w 1713 r. pewien Europejczyk zrozumiał, jak ważna jest ciągłość użytkowania lasu.

Carlowitz przemodelował też trochę myślenie o rolnictwie i leśnictwie (dotychczas łączonych ze sobą), wskazując na zagrożenia, jakie niesie za sobą nieprzemyślana gospodarka rolna (miejsca pod pola były stopniowo karczowane). Saksończyk zmarł zaledwie rok po publikacji traktatu, nie doczekał więc czasów, gdy jego „Sylvicultura…” była w niemieckich państwach właściwie lekturą. Później znaleźli się naśladowcy, którzy myśl Carlowitza modyfikowali i formowali pod potrzeby postępującej industrializacji. Powoli zaczęto dostrzegać zagrożenia, jakie niosło za sobą nadmierne eksploatowanie środowiska, powstawały pierwsze ruchy ekologiczne, tworzono rezerwaty. Nie był to jednak zrównoważony rozwój, który znamy dziś.

Od Rio do Rio za rozwojem

Ponad 270 lat od śmierci Carlowitza komisja Brundtland opracowała – w 1987 r. – raport „Nasza wspólna przyszłość”, który w końcu zebrał wszystkie filary, mające podpierać zrównoważony rozwój. Postulaty zawarte w tym dokumencie są bardzo ogólne, ale wzajemnie od siebie zależą i – jak zalecali ich twórcy – należy je integrować na skalę światową. Tak rozumiany zrównoważony rozwój zakłada: wzrost gospodarczy i równomierny podział korzyści, tak by nie powstawały znaczące różnice między regionami; ochronę środowiska i zasobów naturalnych; oraz rozwój społeczny, z zachowaniem różnorodności i zapewniający ludziom pracę, żywność, edukację, dostęp do wody etc.

Zrównoważony rozwój, już w swojej finalnej wersji, został ponownie „zaakceptowany”, tym razem na Szczycie Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 r., gdy opracowano dokument „Agenda 21”, zawierający plan działania dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. „Agendę 21” podpisały 172 państwa ONZ. Fragmenty tej deklaracji brzmią zarówno znajomo, jak i niepokojąco, ponieważ od szczytu w Rio minęło blisko 30 lat, a jak pokazuje czas: wciąż jest wiele do zrobienia. „Ludzkość doszła do przełomowego momentu w historii. Kontynuując dotychczasową politykę, przyczyniamy się do pogłębienia przepaści gospodarczej w społeczeństwach i między państwami [...]. Zakres zaleceń waha się od nowych metod nauczania do nowych metod wykorzystania surowców i uczestniczenia w tworzeniu zrównoważonej gospodarki” – to fragmenty „Agendy 21” sygnowanej w 1992 r.

Gdy 20 lat później, w czerwcu 2012 r., zorganizowano analogiczny szczyt w Rio „Rio + 20”, 20 lat po tym, który uznano za przełomowy, trudno było jednak odtrąbić sukces. Wtedy przyjęto setki zobowiązań, dokument „Przyszłość, jakiej chcemy”. Zrównoważony rozwój – choć wciąż bardziej realizowany aniżeli zrealizowany – dalej pozostawał na tapecie.

Wraz z każdym kolejnym szczytem rosły pewne oczekiwania, które nie zawsze mogły być przekuwane w realne działania, co może oczywiście rodzić wątpliwości. Czy idea zrównoważonego rozwoju to nie jest roszczeniowa mrzonka, teoretyczna, utopijna wizja? Jak pokazują mniejsze i większe przykłady z ostatnich lat – i tak, i nie. W skali globalnej zawsze trudno wyłuskać małe zwycięstwa, a te są powoli i żmudnie odnoszone.

W kwietniu 2021 r. Japonia nagle zwiększyła swoje cele redukcji emisji gazów cieplarnianych z 26 proc. do aż 46 proc. Unia Europejska też podkręciła tempo, bo do 2030 r. chce emitować o 55 proc. CO2 mniej (w planach było 40 proc. względem roku 1990), a Polska od roku1990 do 2018 ograniczyła emisję CO2 o 13 proc. Można mówić, że to mało, zbyt wolno, ale jednak coś drgnęło i fala przemian nie zamierza się zatrzymywać.

Małe wygrane zrównoważonego rozwoju

Ograniczenie zrównoważonego rozwoju tylko do dbałości o zmniejszanie emisji CO2 byłoby sporym uproszczeniem, choć rzeczywiście – nie ma bardziej działającego na wyobraźnię wskaźnika, który można z nim kojarzyć. Jednak nie wszystkie działania, mające na celu realizowanie tej idei, muszą być traktowane od razu z przytupem i rozmachem.

W zrównoważony rozwój wpisywało się będzie zarówno postawienie zbiornika na deszczówkę (w końcu dbamy o zasoby wodne) czy przydomowej fotowoltaiki, jak i wspieranie oddolnych, drobnych inicjatyw proekologicznych albo dbanie o najbliższe otoczenie – nie tylko to naturalne. W zrównoważony rozwój może zaangażować się pracodawca, który postawi na rozwój pracownika, rolnik rezygnujący z pestycydów, nauczyciel szerzący tę ideę. Każda decyzja, każdy ruch, który będzie wspierał wyrównywanie szans (np. w edukacji czy na rynku pracy) i poprawiający jakość życia, wpisują się w zrównoważony rozwój.

Z tą ideą jest też tak, że gdy tylko choć w pewnym stopniu zniweluje jakieś negatywne skutki działań człowieka, to musi mierzyć się z kolejnymi, które wyrosły tuż obok. Tak jest np. z postępującą robotyzacją – na początku była ona chętnie witana, zwłaszcza w przemyśle. Roboty zastępowały człowieka przy trudnych pracach, ale wraz z upowszechnieniem się ich m.in. w fabrykach pojawił się inny problem.

Nie można wykluczyć, że w nie tak wcale odległej przyszłości, przy stale rosnącej populacji człowieka, przez roboty zabraknie miejsc do pracy. Krytycy takich wizji podnoszą, że i maszyny parowe miały zrewolucjonizować rynek pracy i wyprzeć człowieka z rynku, jednak wtedy ludzie nie musieli rywalizować ze stale uczącymi się maszynami. Zagrożenie – choć dopiero majaczy – jest jednak realne, i nie wiadomo, jak ewoluuje. Czy przypadkiem roboty nie zabiorą człowiekowi pracy? Jeśli realizowane będą wciąż utopijne założenia zrównoważonego rozwoju – może to nie nastąpić.

Czytaj też:
Kurs na zrównoważony rozwój energetyki przyszłości

Źródło: DoRzeczy
Czytaj także