Prezes NBP Marek Belka, od pewnego czasu sceptyczny w sprawie przystąpienia Polski do strefy euro, niespodziewanie uznał, że rozwój wypadków na Ukrainie nakazuje jeszcze raz rozważyć tę kwestię. W ślad za nim ruszył zaciąg publicystów, zwłaszcza z „Gazety Wyborczej”, którzy na wyprzódki zaczęli dowodzić, że napaść Rosji na Ukrainę przemawia za tym, aby Polska czym prędzej znalazła się „po wewnętrznej stronie szańca”, bo „z euro będziemy bezpieczniejsi”, bo „jeśli Rosja wywoła wojnę handlową czy energetyczną z Unią, UE rzuci główne siły na ratowanie europejskiej waluty”.
Czyli tak: w normalnych warunkach zamienienie złotego na euro nie powinno być priorytetem, bo się Polsce nie opłaca, ale w związku z rosnącym zagrożeniem ze strony Rosji należy przestać się na to oglądać, odłożyć racje ekonomiczne, a spodziewane straty potraktować jako koszt lepszego zabezpieczenia Polski.
No, to jest już coś. To przyznanie, że euro nie tylko nie jest dla Polski – przynajmniej dziś – najlepszym interesem, ale że jest wręcz kiepskim interesem. Tyle tylko, że nadal „musimy wstąpić do eurolandu”. Wcześniej z powodu konieczności zaliczania kolejnych stopni Polaka-Europejczyka, a dziś ze strachu przed Putinem- -Kałasznikowem.
A może by tak jednak porzucić porywy serca i odwołać się do rozumu? Czyli policzyć, co nam się bardziej opłaci? W moim przekonaniu wstąpienie do NATO i UE było dla Polski dobrym interesem (choć oczywiście NATO już nie to, do którego wstępowaliśmy, a i Unia nie ta). Co innego przyjęcie euro – waluty, która od lat słynie głównie z tego, że na większości obszaru, na którym obowiązuje, generuje kryzys za kryzysem, sprowadzając dekoniunkturę i bezrobocie.
A zatem: Ile średnio rocznie (przez najbliższe, powiedzmy, 10 lat) kosztowałaby nas operacja zastąpienia złotego eurowalutą? Jeden procent PKB? Pół procentu PKB? Czy „tylko” ćwierć procentu PKB, czyli 4 mld zł każdego roku?
Gdy już będziemy to wiedzieć, sprawdźmy, ile za „zaoszczędzone” na niewchodzeniu przedwcześnie do strefy euro pieniądze moglibyśmy kupić np. broni – dla jak najbardziej realnego (a nie iluzorycznego) podniesienia poziomu bezpieczeństwa Polski. (Za jedną baterię wyrzutni patriotów, których bardzo potrzebuje nasza dziurawa obrona przeciwrakietowa, Amerykanie chcieli od nas 3 mld zł).
I dopiero wtedy – na chłodno – rozstrzygnijmy: euroland czy broń? A może zafundujemy sobie jedno i drugie?
O czym my tu jednak rozprawiamy, skoro Donald Tusk tak zapuścił nasz kraj, że nie wystarczy dekady rządów dobrego gospodarza (jeśli się taki znajdzie), by doprowadzić Polskę do stanu, który będzie ją kwalifikował do wejścia do strefy euro? A to oznacza, że euroland może nie dać rady i tego nie doczekać. •