Gdyby Polska na ślepo nie realizowała unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, to moglibyśmy gwizdać na Putina i nie mielibyśmy teraz problemów energetycznych. Wdrażanie tej unijnej polityki potrójnie zwiększyło nasze uzależnienie od Rosji. Po pierwsze, gdybyśmy nie likwidowali kopalni, a inwestowali w nie, to nie trzeba by było importować węgla z Syberii. Po drugie, odchodzenie od energetyki węglowej oznacza dla Polski większe inwestycje przede wszystkim w elektrownie zasilane gazem, którego nie mamy. Po trzecie, gdybyśmy inwestowali w energetykę węglową, a nie w odnawialne źródła energii w połączeniu z koniecznym gazowym wspomaganiem, to z Rosji kupowalibyśmy znacznie mniejsze ilości gazu ziemnego niż teraz go potrzeba.
Węgiel spod lady
Czy wyobrażamy sobie, że Katar importuje gaz ziemny, a Arabia Saudyjska ropę naftową? Ten ostatni kraj co prawda importuje ropę od Rosji, ale to dlatego, że Moskwa oferuje bardzo atrakcyjną cenę (swoją drogą pokazuje to, jakim absurdem są sankcje na Rosję – bardziej szkodzimy sobie niż Kremlowi, który i tak wyjdzie na swoje). Otóż premier Mateusz Morawiecki nakazał spółkom Skarbu Państwa pilny zakup za granicą 4,5 mln ton węgla. Ma to zostać sfinansowane z… Funduszu Przeciwdziałania COVID-19.
Nie wiadomo, co COVID-19 ma wspólnego z węglem-22, ale to Unia Europejska powinna zapłacić za ten węgiel, bo to Bruksela żądała od polskich władz prowadzenia samobójczej polityki energetycznej. Właściwie dlaczego Unia czy też polscy podatnicy mają płacić ze ten węgiel, a nie klienci, którzy zawsze go kupowali? Wszystko jest postawione na głowie. Bo to już nie jest ta sama cena. Cena jest co najmniej trzy razy wyższa. Politycy boją się buntu wyborców, więc wolą już zapłacić za niego pieniędzmi podatników, nie oglądając się na wzrost zadłużenia publicznego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.