Im mniej czasu pozostawało do 1 lipca, tym bardziej politolodzy i specjaliści od politycznego marketingu głowili się nad tym, dlaczego rządząca koalicja pozostawała tak bardzo bezczynna w zakresie uchwalania jakichkolwiek form pomocy dla obywateli. Nie brakowało głosów, że winna wszystkiemu była reprezentująca Polskę 2050 minister klimatu Paulina Hennig-Kloska, której zdarzyło się nawet pomylić podwyżkę o 30 proc. ze wzrostem cen o 30 zł. Przedłużający się okres niepewności natychmiast podchwycili przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy, którzy zaczęli wzywać do jak najszybszego zamrożenia cen energii.
Uwolnić czy podtrzymać?
Ostatecznie gabinet Donalda Tuska przyjął własne rozwiązania dopiero na początku maja. Zgodnie z nimi osoby o niższych dochodach będą mogły skorzystać z bonu energetycznego, a cena maksymalna energii elektrycznej została ustalona na poziomie 500 zł/MWh. Nie zmienia to jednak znacząco tego, że od 1 lipca rachunki za prąd wzrosną o niemal 30 proc., a za gaz – o ok. 15 proc. Tak drastycznych podwyżek nie było w naszym kraju już od bardzo, bardzo dawna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.