Otóż niedawno, nie tak znów całkiem niespodziewanie, gruchnęła wieść, że tzw. koalicja rządowa Donalda Tuska nie potrafi się dogadać w sprawie własnego programu promieszkaniowego, czyli antymieszkaniowego. A nie potrafi się dogadać, bo taka z niej właśnie koalicja – tzw. koalicja. Jedni chcą w sprawie programu promieszkaniowego, czyli antymieszkaniowego (i nie tylko w tej sprawie) tego, inni tamtego, a jeszcze inni siamtego, więc żadną miarą nie mogą się porozumieć.
I właśnie w związku z tym wzięci eksperci szybko porachowali, że gdyby tak tej tzw. koalicji (Tuska) w ogóle nie udało się dogadać w sprawie programu antymieszkaniowego, to co prawda byłoby to rozwiązanie znacznie mniej opłacalne dla rządzących polityków, którzy nie mogliby z tego powodu latać od stacji telewizyjnej do stacji telewizyjnej i przechwalać się rzekomymi dobrodziejstwami, które za jego sprawą rzekomo sprowadzili na głowy marzących o swym mieszkaniu, ale za to byłoby to najbardziej opłacalne z opłacalnych rozwiązanie dla wszystkich, którzy marzą o swoim mieszkaniu. Albowiem, jak wiadomo – i to „od zawsze” – chyba każdy program antymieszkaniowy – zawsze przez jego autorów zachwalany jako promieszkaniowy – zamiast naprawiać, mniej lub bardziej psuje rynek mieszkaniowy, czyli winduje ceny mieszkań.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.