Marek Magierowski
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych po raz kolejny miało okazję wykazać się kompetencją, odwagą i sprytem. I po raz kolejny - parafrazując śp. Wiktora Czernomyrdina - wyszło jak zawsze.
W "bitwie na race" z Rosją Radosław Sikorski i jego drużyna polegli na całej linii. Nawet zagorzali zwolennicy obecnego rządu musieli obserwować działania szefa dyplomacji z rosnącym zażenowaniem. Dawno już nie mieliśmy takiego pokazu nieudacznictwa. Realizując ideę taniego państwa premier Donald Tusk mógłby właściwie zlikwidować MSZ (w ramach 374. "jesiennej rekonstrukcji rządu"), a polska dyplomacja specjalnie by na tym nie ucierpiała. Ba, mogłaby nawet zyskać.
Zacznijmy od początku, czyli od ataku na rosyjskie przedstawicielstwo w Warszawie 11 listopada. Na teren ambasady poleciały race, jacyś wandale podpalili budkę strażnika. Słowem: międzynarodowy skandal. Kreml oczywiście wykorzystał to na swój sposób, roztaczając przed światem wizję Polski jako kraju dzikiego i do szpiku kości rusofobicznego oraz domagając się natychmiastowych przeprosin. Szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby reakcja była inna.
Moja ocena wydarzeń? Bardzo zwięzła: podpalacze to troglodyci, którzy pewnie nie umieliby nawet wskazać na mapie, gdzie leży Rosja i którym należą się surowe kary (jakby to nie zabrzmiało, tutaj zgadzam się z Rosjanami). Z drugiej strony mieliśmy do czynienia z klęską policji oraz - osobiście - ministra Bartłomieja Sienkiewicza. Szef MSW może sobie teraz do woli mówić o zadymiarzach jako o "politycznych dzieciach PiS", ale to gadanie nie zdejmie z niego odpowiedzialności za to, co się wydarzyło (skądinąd, cóż za uboga intelektualnie linia obrony...).
Tak czy inaczej rząd RP znalazł się w bardzo niewygodnej sytuacji, a patrząc z perpektywy dyplomatycznej gry - w głębokiej defensywie. W wydanym naprędce komunikacie MSZ znalazło się stwierdzenie, że zajściom przed ambasadą winni są "Młodzież Wszechpolska i ONR". Minister Sikorski zachował się jak mały Radzio, który bawiąc się na podwórku przylutował piłką w auto sąsiada, a potem, ciągnięty za ucho, usprawiedliwiał się: "To nie ja, psze Pana, to nie ja! To Krzysio!"
Mało tego, minister Sikorski pozwolił sobie na dość obcesowy wpis na Twitterze, adresowany do Krzysztofa Bosaka, jednego z liderów Ruchu Narodowego. Napisał mianowicie: "To przez harce Waszych łysych pał Polska ma za co przepraszać". Nie odmawiam całkowicie Sikorskiemu racji, tylko że muszę mu przypomnieć, że jest ministrem spraw zagranicznych Rzeczyspolitej Polskiej, a nie publicystą "Krytyki Politycznej" i powinien jednak trochę bardziej zważać na słowa, niż Tomasz Piątek czy Cezary Michalski.
Tutaj krótka dygresja: wyobraźmy sobie rządy PiS i podobną aferę, tyle że pod ambasadą amerykańską, wywołaną przez anarchistów protestujących przeciwko, dajmy na to, wojnie w Afganistanie. I wyobraźmy sobie Annę Fotygę, która na Twitterze (to musimy sobie bardzo mocno wyobrazić) pisze: "To przez Wasze zakapturzone, lewackie pały musimy teraz przepraszać Amerykanów". Stawiam dolary przeciwko orzechom, że TVN 24 i "Gazeta Wyborcza" urządziłyby Fotydze co najmniej dwudniową ścieżkę zdrowia, angażując do rytualnego potępienia pani minister kilka autorytetów, np. Krystynę Koftę czy Michała Piróga.
Wróćmy jednak do naszych baranów, czyli do rac. Oto dzisiaj, znienacka, spadł nam dar z niebios. Kilku rosyjskich bandziorów zupełnie, ehm, spontanicznie rzuciło racami w kierunku naszej ambasady w Moskwie. Sytuacja diametralnie się zmieniła. Jeszcze wczoraj mieliśmy kwas z sąsiadem, bo nasz synek rozwalił mu szybę, a tutaj okazuje się, że syn sąsiada zbił nam boczne lusterko! Ergo: możemy przejść do kontrataku. Wezwać, zażądać, domagać się. Powiedzieć rosyjskiemu ambasadorowi prosto w twarz: "Dobra, myśmy już przeprosili za naszych bałwanów, ale co się tam, do jasnej cholery, dzieje u Was?! Co to ma znaczyć?!".
No ale jakoś tak... nie wyszło... Bo właściwie te race to nie doleciały do budynku, i w ogóle nic nikomu się nie stało... Koniec końców resort wyraził "zaniepokojenie" - tak wynika z komunikatu po wizycie ambasadora FR w MSZ. Nikt nie zażądał od strony rosyjskiej podobnej noty z wyrazami ubolewania, jaką ambasador dostał od nas.
Zasada wzajemności została złamana. Ciekaw jestem, co się stanie, kiedy rząd rosyjski pewnego dnia wydali jakiś trzech polskich szpiegów (mam nadzieję, że jeszcze tam jakichś mamy). Czy wydalimy wtedy trzech rosyjskich dyplomatów? Czy raczej wyślemy imieninowe kwiaty Wołodii?
Radek Sikorski miał szansę zadziałać szybko i stanowczo. Nie wykorzystał jej. Mógł rozdmuchać sprawę incydentu w Moskwie w zachodnich mediach. Nie rozdmuchał. W przeszłości pan minister wielokrotnie chwalił się swoimi bogatymi kontaktami w prasie anglojęzycznej, ale wykorzystuje je tylko wtedy, gdy może polansować samego siebie. A może by tak od czasu do czasu polansował też Polskę?
To naprawdę zdumiewające, że Sikorski zawsze jest gotów napisać lub powiedzieć coś kąśliwego o Stanach Zjednoczonych, wykazując się jednocześnie daleko idącą wstrzemięźliwością w stosunkach z Rosją. Polska powinna mieć takiego ministra spraw zagranicznych, na którego mogłaby liczyć w trudnych momentach. Na Radka Sikorskiego Rzeczpospolita liczyć nie może.
foto: youtube.com