Tego jeszcze nie było. Nie przypominam sobie, żeby jakikolwiek dokument przygotowany w Watykanie wywołał równie ostre komentarze hierarchów.
A tak właśnie się stało ze słynnym już tekstem pod nieco tajemniczym tytułem „Relatio post disceptationem”, który podsumowuje dyskusję na synodzie w Rzymie poświęconą rodzinie i moralności. Kardynał Raymond Burke stwierdził, że dokumentowi brak „solidnego fundamentu w Piśmie Świętym i Magisterium”.
Równie krytycznie wypowiedzieli się na ten temat abp Stanisław Gądecki oraz inni biskupi. W odpowiedzi sekretariat generalny synodu wydał oświadczenie, w którym napisał, „że jest to dokument roboczy, który podsumowuje interwencje i debaty pierwszego tygodnia”. Dwa dni później opublikowano nowe tłumaczenie dokumentu, w którym zabrakło najbardziej kortrowersyjnych tez. Czyli nic się nie stało? Nie sądzę. Po pierwsze, jak wynika z doniesień prasy, głosy w trakcie synodu rozłożone są mniej więcej po połowie. Wniosek jest prosty: znaczna część jego uczestników, kardynałów i biskupów nie zgadza się ze sobą w tak podstawowej kwestii jak rozumienie małżeństwa i znaczenie związków homoseksualnych. To, co było do tej pory grzechem, może zostać – jak uważa znaczna część uczestników – nawet pobłogosławione. Zerwanie z tradycją jest oczywiste i nie przykryje tego żadne słowotwórstwo.
Druga rzecz też zdaje się nie budzić wątpliwości: tak głęboki spór będzie musiał zostać rozstrzygnięty. Trudno wyobrazić sobie, jak miałoby wyglądać porozumienie między tymi, którzy uważają, że akty homoseksualne są z natury grzeszne, i tymi, którzy twierdzą, że związki homoseksualistów są czymś wartościowym.
Jak będzie wyglądał kompromis? Wydaje się, że górę wezmą zwolennicy zmian. Muszą oni, sądzę, wierzyć w poparcie samego papieża Franciszka. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby tak drastyczne opinie mogły się pojawić w Rzymie bez zgody Ojca Świętego.
Nie przekonuje mnie to, co piszą niektórzy komentatorzy, twierdząc, że zmiany nie nastąpią, bo oznaczałoby to zerwanie z dotychczasowym katolickim nauczaniem. To przykład zaklinania rzeczywistości. Jeśli Jan XXIII i Paweł VI mogli inaczej rozumieć sens ekumenizmu, wolności religijnej czy dialogu międzyreligijnego niż ich bezpośredni poprzednicy – Pius XII czy Pius XI, to dlaczego dziś papież Franciszek ma być związany takim rozumieniem moralności, jakie prezentowali Jan Paweł II czy Benedykt XVI? I dlaczego nie może się posłużyć tym samym argumentem, którego użył Jan XXIII, kiedy otwierając sobór, podkreślał rolę miłosierdzia, a nie prawdy? Dlaczego nie miałby uznać, że zmiana warunków życia powinna wymusić zmianę nauczania? Doktryna katolicka formalnie się nie zmieni, tyle że uzyska całkowicie nowy, rewolucyjny sposób rozumienia. To, co w teorii będzie zakazane, w praktyce zostanie zaaprobowane. Obawiam się, że taka może być wymowa ostatecznego tekstu.
Pozostaje tylko pytanie, czy nie jest to logiczne dopełnienie drogi, jaką Kościół obrał przed 50 laty. •