Oto Elżbieta Janicka, heroiczna badaczka polskiej literatury z Instytutu Slawistyki PAN, odkryła przed nami długo przemilczaną prawdę o bohaterach „Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Byli oni mianowicie, by użyć modnej ostatnio definicji, nieheteronormatywni. Alek, Rudy i Zośka „zastygli w postaci zaakceptowanej przez szkolne interpretacje, zakonserwowano ich w martyrologii”. „Ponieważ rozmawiamy w kulturze homofobicznej” - podkreśla Janicka – „gdzie zakwestionowanie czyjejś heteroseksualnej orientacji nie jest konstatacją, lecz denuncjacją, porównałabym Zośkę i Rudego do Achillesa i Patroklesa, pary legendarnych wojowników”.
Janicka powołuje się na pewien fragment książki Kamińskiego. Zośka pisze o dniach po uwolnieniu Rudego: „Wziął moją rękę w swoją dłoń i trzymał mocno. Mówił: »Tadeusz, ach Tadeusz, gdybyś wiedział...« Skarżył się na ból i mówił: »Tadeusz, jak rozkosznie, jak przyjemnie...«. (...) Jęczał z bólu, jednocześnie mówiąc, jak jest szczęśliwy i jak jest rozkosznie. Na chwilę zasnął. Koło 12 Janek obudził się, zawołał mnie, kazał usiąść obok siebie i uścisnąć serdecznie. Te chwile wynagradzały nam wszystko. Potem opowiadaliśmy sobie nawzajem jeden przez drugiego, a bliskość nasza była dla nas prawdziwą rozkoszą. Wreszcie kazał mi się położyć obok siebie, objął mocno głowę i zasnął (...). Mówił, że już będziemy szczęśliwi, że będziemy wreszcie mieszkać razem, że pojedziemy na wieś, gdzie w lecie spędzaliśmy dwa niezapomniane, szczęśliwe dni. (...) Gdy byliśmy razem, przyjemność mu sprawiało, gdy trzymałem go za ręce lub gładziłem ręką po głowie (...)”.
Krótko mówiąc: przez kilka dekad czytaliśmy „Kamienie na szaniec” i byliśmy ślepi. Paraliżowała nas homofobiczna kultura, w której zostaliśmy wychowani i która zakonserwowała Alka, Zośkę i Rudego w heteroseksualnej martyrologii. Na szczęście Janicka, w akcie niebywałej, obywatelskiej, odwagi, idąc na przekór patriarchalnej pseudomoralności i narażając się na gniew wszechwładnych biskupów, otworzyła nam wszystkim oczy. Chwała jej za to i chwała tym wszystkim literaturoznawcom i krytykom, którzy pójdą jej śladem.
Chociaż... Dlaczego nie mielibyśmy zacząć od razu? Janicka obudziła we mnie śmiałość, której sam nieco się lękam. Przyznaję jednak: także we mnie wzbiera od lat chęć ostatecznej dekonstrukcji heteronormatywnej historii polskiej literatury. Dusznej, skostniałej i zakłamanej.
A wystarczy przecież rozejrzeć się wokół, sięgnąć do półki z książkami, przewertować raz jeszcze kilka arcydzieł, by zrozumieć, w jak głębokiej hipokryzji tkwiliśmy po dziś dzień.
"LUDZIE BEZDOMNI" Stefana Żeromskiego
"Rozmawiając o rzeczach obojętnych, wszyscy trzej schodzili wolno w dół ulicy. Wiktor, pełen zadowolenia, że może się pochwalić takim bratem, choć usiłował tego nie zdradzać, mówił dużo, a wreszcie nie pytając Tomasza prosił młodego inżynierka, czyby doktor nie mógł zwiedzić fabryki, a osobliwie stalowni. (...) W jednym miejscu nitowano kraty mostów za pomocą śrub rozpalonych do białości, gdzie indziej cięto nożycami sztaby jak płótno. Z ogromnych izb warsztatowych Judym przeszedł do pustej hali, gdzie pracowało zaledwie kilkunastu ludzi. Tu spajano relsy. Doktor Tomasz ciekawie przyglądał się tej robocie. Mało tam miały do czynienia maszyny. Działały za to wyłącznie muskuły i młoty na długich toporzyskach. W rogu sali dłubał nad czymś mężczyzna o takim kadłubie, o takich bryłach mięśni, że Judym przypatrywał mu się jakby nieznanemu gatunkowi człowieka. Widział podobne kłęby bicepsów, ale tylko w marmurze i na rysunkach. Zdawało się, że gdyby to ramię podniosło się, ta pięść w mur trzasnęła, toby go w mgnieniu oka zgruchotała na szczątki. I był to wspaniały widok, gdy siłacz ujął swój młot i zaczął do spółki z towarzyszem łączyć uderzeniami dwa rozpalone końce szyn. Doktorowi nie chciało się stamtąd wychodzić. Z żywą ciekawością przyglądał się siłaczowi, rozpatrywał i przepowiadał sobie na nim muskuły. Z daleka posuwając się za swym inżynierem, cieszył się widokiem kowalskiego kadłuba".
Jeżeli dotąd zachodziliśmy w głowę, dlaczego relacje doktora Judyma z kobietami były tak trudne, to w powyższym fragmencie znajdujemy jasną odpowiedź. Dlatego mianowicie, że doktor Judym był gejem. Czy heteroseksualista zainteresowałby się kłębowiskiem muskułów zwykłego robotnika? Czy wpatrywałby się w jego kadłub niczym zauroczony kochanek? No chyba jednak nie.
"POTOP" Henryka Sienkiewicza
"Stanął więc przy wschodnio-północnej baszcie pan Zygmunt Mosiński, żołnierz dobry, ten właśnie, którego dziecko cudownym sposobem ocalało, chociaż kula ognista padła obok jego kolebki. Z nim razem straż trzymał ojciec Hilary Sławoszewski. Przy zachodniej stanął ojciec Mielecki, ze szlachty zaś pan Mikołaj Krzysztoporski, człowiek posępny i małomówny, ale odwagi nieustraszonej. Wschodnio-południową basztę zajęli pan Piotr Czarniecki z Kmicicem, a z nimi ojciec Adamus Stypulski, który dawniej w elearskiej chorągwi służył. Ten w razie potrzeby zakasywał chętnie habitu i działo rychtował, a z kul przelatujących nie więcej sobie robił od starego wachmistrza Soroki. Na koniec na zachodnio-południową basztę wyznaczono pana Skórzewskiego i ojca Daniela Rychtalskiego, który tym się odznaczał, że przez dwie i trzy noce z rzędu mógł nie spać, bez szkody dla sił i zdrowia".
Zwróćmy uwagę: sami mężczyźni. Skojarzeni w pary, a nawet trójkąty. Mieli razem pełnić wartę, wypatrując szwedzkich najeźdźców, dybiących na obraz Najjaśniejszej Panienki. Trudno uwierzyć, iż spędzili całą noc na pogaduchach o prochu, kolubrynach i Lidze Mistrzów. Trudno uwierzyć, iż nie doszło między nimi do cielesnego zbliżenia, trzymania za rękę, gładzenia po głowie. Daniel Rychtalski ponoć potrafił nie spać „przez dwie i trzy noce z rzędu”. A przypomnę, że w owym czasie w klasztorze jasnogórskim towarzystwo było raczej męskie. Co zatem robił nocami imć Rychtalski?
Wszelkie wątpliwości powinna rozwiać postać ojca Adamusa Stypulskiego, który w razie potrzeby "zakasywał chętnie habitu i działo rychtował". Czy trzeba tłumaczyć, jakie "działo" miał na myśli Sienkiewicz?
"KORDIAN" Juliusza Słowackiego
KORDIAN
Jam się w miłość nieszczęsną całym sercem wsączył…
myśli — potem nagle obraca się do Grzegorza:
Sługa Grzegorzu, porzuć strzelbę czyścić…
GRZEGORZ
Jużem skończył.
Co mi panicz rozkaże?
KORDIAN
Chodź tutaj, mój stary…
Nudzę się…
Już w pierwszej scenie dramatu ukazuje nam się w pełni obraz Kordiana pałającego niezdrową, naznaczoną feudalnym poczuciem wyższości chucią do swojego sługi Grzegorza. Ten czyści strzelbę: wszyscy wszak wiemy, jak wygląda czyszczenie strzelby i jakie ruchy wykonuje się przy tej czynności. Kordian jest wyraźnie podekscytowany. Czyż zdanie „Nudzę się” nie jest wyrażoną wprost zachętą do homoigraszek? (przezornie nie będę się rozwodził nad jedną z późniejszych scen, w której Kordian całuje nogę papieża Grzegorza XVI. Niestety, Słowacki nie wspomina, czy świątobliwe kolano było pokryte pianką).
"ŚLUBY PANIEŃSKIE" Aleksandra Fredry
GUSTAW
A, stryjaszek!
całując w rękę
Dzień dobry!
RADOST
Ozięble
Witamy z podróży!
GUSTAW
Już wstałeś?
RADOST
Jeszcześ nie spał?
GUSTAW
Dość czasu.
RADOST
Dzień duży.
GUSTAW
Dopiero świta.
RADOST
Świta, ale w twojej głowie.
GUSTAW
Niech i tak będzie, niech świta na zdrowie,
Byle mnie kochał stryjaszek kochany,
Był mi zawsze zdrów, czerstwy i rumiany!
Lecz cóż to? Mars? mars? Fe! precz z nim, do licha!
zaglądając w oczy
No, proszę... troszkę... Niknie wyraz srogi,
Czoło się równa... oko się uśmiecha...
Otóż tak lubię,
ściskając go
mój stryjaszku drogi!
Ledwie skrywany homoseksualizm Gustawa, połączony z kazirodczym uczuciem do stryja. Gustaw całuje go w rękę, chce, aby "kochany stryjaszek go kochał", i by zawsze był czerstwy i rumiany. Wreszcie patrzy mu prosto w oczy i ściska. No comment.
"PAN TADEUSZ" Adama Mickiewicza, Księga IX, "Bitwa"
Ku tej srnicy Wojski z Woźnym milczkiem idą,
Każdy zbrojny ogromnym drągiem jakby dzidą;
Za nimi ochmistrzyni dąży przez konopie
I kuchcik, małe, ale bardzo silne chłopię.
Przyszedłszy drągi wparli w wierzch słupa nadgniły,
Sami u końców wisząc pchają z całej siły,
Jako flisy uwięzłą na rapach wicinę
Długimi drągi z brzegu pędzą na głębinę.
Prawdziwa orgia zmysłów. Wojski, Woźny, ochmistrzyni i kuchcik. Ménage à quatre. Mickiewicz jest zafascynowany postacią kuchcika ("małe, ale bardzo silne chłopię"), ocierając się w swoim strofach o efebofilię. Autor nie ukrywa podziwu dla nagiej, męskiej siły ("każdy zbrojny ogromnym drągiem jakby dzidą") i choć nie opisuje dosłownie homoseksualnego aktu Wojskiego i Woźnego, to jednak daje nam jednoznaczne tropy ("pchają z całej siły", "pędzą na głębinę"). Aż się prosi, by Elżbieta Janicka zinterpretowała także na nowo koncert Wojskiego na rogu - tym razem w kontekście fallicznym. "Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty / Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty /Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął".
Mój Boże, jakżeż mogliśmy być tak ślepi...
***
A to tylko wierzchołek góry lodowej. Drodzy Czytelnicy, zachęcam Was do dalszych poszukiwań. Musimy w końcu odkłamać polską powieść, lirykę, dramat. Musimy wyrwać się z kajdan machyzmu, musimy walczyć o prawo do równouprawnienia dla największych bohaterów naszej literatury: Zośki, Rudego, Wojskiego, doktora Judyma i ojca Adamusa Stypulskiego. Do dzieła, rychtujmy nasze pióra, dzidzy i drągi!