Karol Gac: Mija 40 lat od pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski. Jakie było jej znaczenie?
Piotr Dmitrowicz: To fundamentalna pielgrzymka, jeśli chodzi o Polskę, ale i całą Europę Środkowo-Wschodnią. Często zapominamy, że Jan Paweł II obejmując swój urząd mówił „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Mówił to jednak także w kontekście Kościoła wschodniego. Mówił to w kontekście wszystkich ludzi krajów Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie Kościół był tłamszony w sposób niewyobrażalny. Nawet do Gniezna przyjechali Czesi z hasłem „Ojcze Święty pamiętaj o nas”, przyjechali Litwini. To było ważne dla całej Europy Środkowo-Wschodniej, a dla Polaków miało jedno fundamentalne znaczenie – zobaczyliśmy, że jako naród stanowimy wspólnotę opartą na wartościach, które komuniści przez trzydzieści pięć lat próbowali wykorzenić, ale im się po prostu nie udało.
Pielgrzymką niepokoił się najbardziej przywódca ZSRS Leonid Breżniew, który sugerował, aby zakazać przyjazdu Ojca Świętego. Dlaczego tego nie uczyniono?
Czynników było kilka. Pamiętajmy, że to koniec lat 70., czyli początek kryzysu gierkowskiego. Edward Gierek nie był na tyle głupi, aby nie rozumieć, że niewpuszczenie do kraju papieża-Polaka może spowodować ogromne problemy społeczno-polityczne. Pomimo nacisków, pomimo tych słynnych słów, aby papież powiedział, że jest chory i nie przyjeżdżał, jak sugerował Breżniew, ostatecznie Breżniew miał powiedzieć Gierkowi „skoro chcecie, to go wpuszczajcie, ale nie mówcie, że nie ostrzegałem”.
Edward Gierek i PZPR chyba szybko pożałowali pielgrzymki Jana Pawła II.
Rok później narodziła się „Solidarność”. Trudno sobie wyobrazić taki kształt „Solidarności”, oparty na wartościach bez tej pielgrzymki i bez tego, co Ojciec Święty mówił. Jan Paweł II mówił o wspólnocie, o historii, o pewnej godności, etosie pracy, o solidarności, bo nawet takie słowo padło w homilii niedaleko Nowej Huty, do której komuniści nie pozwolili mu pojechać.
Komuniści co prawda zgodzili się na pielgrzymkę, ale negocjacje były niezwykle twarde. Papież chciał przyjechać w maju na 900. rocznicę śmierci św. Stanisława. Tu kontekst był jednoznaczny i komuniści go rozumieli. Św. Stanisław zginął według legendy z rąk Bolesława, a więc pokazałoby to konflikt między władzą wykonawczą a duchową. Pielgrzymka miała być w maju i miała trwać dwa dni. Ostatecznie była w czerwcu i trwała dziewięć dni. Komuniści, którzy uważał to za swój sukces, tak naprawdę przegrali. Ta 9-dniowa pielgrzymka spowodowała, że Jan Paweł II odwiedził i tak najważniejsze miasta, które chciał. Ten szlak pielgrzymki to był szlak niejako naszej historii i tradycji. To była Warszawa, Gniezno, Kraków, Częstochowa – to fundamentalne dla naszej historii i wiary miejsca.
Komunizm atomizował społeczeństwo. Jednak Polacy podczas pielgrzymki Ojca Świętego „policzyli się” i zrozumieli, że wspólnie mogą podważyć hegemonię władz PRL. To był kamień, który poruszył lawinę? Pierwszy krok do obalenia komunizmu?
Bez wątpienia tak. Proszę zwrócić uwagę, że ten charakter „Solidarności” i późniejszych zmian, miał charakter zmian pokojowych, opartych na wartościach etycznych. To wszystko było zasługą Jana Pawła II. Polacy faktycznie „policzyli się”. Ponad 10 milionów Polaków na żywo widziało Ojca Świętego i mogło go posłuchać. To jest też fascynujące, że papież jako były aktor mówił znakomicie i to tak, że niemal każdy, kto przybywał na spotkania z nim, uważał, że Jan Paweł II mówi właśnie do niego. To była osoba bliska, która mówiła piękną polszczyzną, która mówiła o wartościach i to całkiem innym językiem, niż ten drewniany, komunistyczny język notabli partyjnych, czy Kiszczak pisał w notatkach przed przyjazdem papieża. To był język drewniany niemal z lat 50.
A jak komuniści podchodzili do pielgrzymki papieża? Z jednej strony Gierek nie uległ naciskom, ale z drugiej doskonale zdawano sobie sprawę z potencjalnego zagrożenia.
Bardzo mocno zmobilizowali swój aparat partyjno-służbowy. Ponad 50 tys. milicjantów, cała agentura, spłaszczony przekaz medialny itd. W samym Krakowie było ponad 500 tajnych współpracowników. To nie działało. W Warszawie na dawny pl. Zwycięstwa wydano około 230 tysięcy wejściówek, ale wokół placu zgromadziło się ponad 750 tysięcy ludzi. Mam wrażenie, że ta kontrola z ich strony była żadna.
W moim przekonaniu, przez czas pielgrzymki, to państwo było nieczynne. To państwo nikomu do niczego nie było potrzebne. Ludzie sami zorganizowali pielgrzymkę, sami dbali o porządek. To jest coś, co dała ta pielgrzymka. Polacy zobaczyli, że to socjalistyczne państwo jest sztucznym tworem narzuconym 35 lat wcześniej.
Czy możemy wskazać konkretny moment pielgrzymki, który był najważniejszy?
Na pewno nie ma jednego momentu. Wszyscy pamiętamy Plac Zwycięstwa, na którym padło wiele ważnych słów. Gniezno było także niezwykle ważne w kontekście jedności chrześcijańskiej Europy, podziału, Jałty i tego, co się działo po wojnie. Sądzę, że takim niezwykle ważnym momentem było to, co papież mówił w Częstochowie ostatniego dnia, gdy opuszczał Polskę. Jan Paweł II mówił do dwóch-trzech milionów, że muszą być silni wiarą, miłością. Papież odwoływał się do fundamentu i prosił, aby o tym nie zapomnieć. To była klamra, która spinała z jednej strony Plac Zwycięstwa, a z drugiej Kraków.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.