Po przegranych wyborach część opozycji przyjęła nową strategię. Najwyraźniej do niektórych dotarło, że obrażanie zwolenników Prawa i Sprawiedliwości nie jest najlepszym sposobem na pozyskanie wyborców. Wniosek słuszny, jednak widok osób, które od lat zajmowały się obrzucaniem milionów Polaków łajnem, a teraz z miną wszechwiedzących autorytetów nawołują do szacunku, musi budzić obrzydzenie.
Orędownik szacunku
„Ciekawe, że na wyborców zawsze narzekają tylko przegrani, nigdy zwycięzcy. Narzekanie na wyborców jest desperacką i żałosną odmianą politycznej impotencji” – grzmi Tomasz Lis na Twitterze. W jednym z powyborczych wpisów naczelny „Newsweeka” z kolei poucza: „Generalnie proponuję zacząć od szacunku dla wyborców, ich wiary i przywiązania do tradycji”.
Piękne słowa. Szkoda, że napisała je osoba, które przez ostatnich kilka lat regularnie opluwała wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Tomasz Lis może zgrywać teraz świętoszka, który wywracając oczami oburza się na niegodne zachowanie niektórych polityków i dziennikarzy. Trud jego jednak daremny, gdyż, jak to mawia stare polskie przysłowie, interent nie zapomina. Przypomnijmy zatem kilka złotych myśli dotyczących Polaków, jakimi podzielił się swego czasu naczelny „Newsweeka” ze swoimi czytelnikami.
W listopadzie 2016 roku Lis podał dalej twitt serwisu Dziennik.pl, który opisywał badania, zgodnie, z którymi „Co trzecia Polka nie wie, gdzie jest pochwa”. Dziennikarz dopisał do tego swój komentarz: „To może tłumaczyć wyniki wyborów". No bo wiadomo, na PiS głosuje ciemnota, co to nawet nie wie nawet, he he, co ma w majtkach. Dlatego też jak zgaduję (promowana w „Newsweeku” i na portalu Lisa NaTemat.pl) Anja Rubik musi tubylców nauczać, czym jest seks.
Idźmy jednak dalej. W czerwcu 2017 roku komentując spotkanie prezydenta Andrzeja Dudy z klubami „Gazety Polskiej”, nasz orędownik pojednania napisał: „Na zaproszenie szamba odwiedził szambo i dostrzegł tam społeczeństwo obywatelskie”. Klawo. Szacunek aż się wylewa drzwiami i oknami.
Z kolei w sierpniu 2018 roku na antenie Tok FM dziennikarz nauczał, że „wyborcy PiS są tak sformatowani, że zaakceptują wszystko”. To tylko po jednej wypowiedzi na każdy rok, a gwarantuję, że można by ich znaleźć więcej.
Lis lata temu opowiedział się wyraźnie po jednej stronie sporu politycznego – po stronie obozu antykaczystowskiego, jednak dopiero po tym jak PiS przejął władzę w 2015 roku, a zarząd TVP nie przedłużył mu kontraktu (nawet bidaka nie chcieli wyrzucić, aby mógł się prezentować jako ofiara reżimu), w naczelnego „Newsweeka” wstąpiły nowe siły, a wszystko co widzieliśmy do tej pory okazało się jedynie preludium do kanonady z lat 2015-2019.
Można to jakoś nawet zrozumieć. Z jednego z czołowych dziennikarzy w Polsce koszącego niewyobrażalne pieniądze za swoje programy w TVP, Lis przeistoczył się w… no właśnie, jak to nazwać? Szczekaczkę? Politycznego pokrzykiwacza, zaganiacza, którego do pracy nie chciała przyjąć żadna prywatna stacja – ani TVN, ani Polsat, ani Superstacja, ani nawet Nowa TV. Skończyło się na tym, że Lis za rządów pisowskiego reżymu musiał zejść do „podziemi”, gdyż jedynym co mu zostało, to prowadzenie swojego programu w klitce na Onecie. Taki lemingowy Max Kolonko. Był to jedynie cień dawnej chwały.
Ale przecież nie musimy się tak daleko cofać w czasie. Nie trzeba sięgać do poprzednich lat, bo jeszcze w kwietniu bieżącego roku, dosłownie na półtora miesiąca zanim doznał nagłego objawienia, na kilka tygodni zanim poczuł potrzebę głoszenia pojednania i szacunku, Lis pisał w swoim tygodniku: „Znaleźliśmy się w Polsce w punkcie, w którym stawką wyborów nie jest tylko pokonanie władzy, ale triumf oświecenia nad ciemnotą i kołtuństwem, które ta władza reprezentuje i wspiera”.
I teraz naczelny „Newsweeka” naucza o szacunku dla wyborców PiS. Ciężko nawet to komentować. Ktoś może na te fałszywe tańce i pląsy da się nabrać. Może komuś taki neofityzm pasuje. Mi nie bardzo. Sprawa smaku jak mniemam.
Nabierając szacunku
Oczywiście nagłego olśnienia doznał nie jeden Lis. Bo oto Eliza Michalik przekonuje, że nabrała szacunku dla wyborców Prawa i Sprawiedliwości, gdyż ci, mimo często słabego wykształcenia (czego, nie bacząc na swe nagłe olśnienie, nie omieszkała podkreślić), są mądrzy i tłumnie poszli na wybory. Michalik dodała na Twitterze, że nie bawią jej „przaśne żarciki z wyborców PiS, że głupi, że przekupni, że nic nie wiedzą, nie rozumieją. Wiedzą i rozumieją to, co w demokracji jest najważniejsze: że żeby mieć coś do powiedzenia, trzeba się ruszyć i zagłosować. Zamiast się z nich wyśmiewać, radzę naśladować”.
Zanim pani redaktor wpadnie w lisowy ton i na dobre zacznie pouczać o szacunku, przypomnę jej głośną wypowiedź z Superstacji.
„Nie kupuję ludzi, którzy sprzedają wartości, godność, honor, życie ludzi, bo przecież to niszczy ludziom życie – kilkuset dziennikarzy zwolnionych z pracy, prześladowani sędziowie, rodziny tych ludzi, niezgadzających się z rządem. To jest Białoruś, to nie jest Polska, to nie jest demokracja (…). Szczerze mówiąc ja mam to w nosie, nie kupuję tego tłumaczenia, że ktoś mi dał 500 Plus, to przepraszam prostytutką jestem? Że ktoś mi zapłaci, to ja sprzedaję wszystko? (…) Nie można tak” – przekonywała nie tak dawno.
Można też przytoczyć wypowiedź dziennikarki sprzed kilku miesięcy, gdy wzburzona perorowała, że „Kościół zabija ludzi. Kościół zabija i gwałci”; można przypomnieć jak de facto nazwała Narodowców faszystami, albo jak twierdziła, że „w Polsce hołubi się nędzę materialną, duchową i intelektualną, a zdolnych, mądrych, bogatych się karze i nimi pogardza, mówiąc, że ich życie to jakiś żart, że nie jest prawdziwe”. No cóż, ale Michalik teraz nabrała szacunku dla wyborców „drugiej strony”. Świetnie. Pozostaje trzymać kciuki, aby długo w tym szacunku wytrwała.
Olejnik ostrzega
Najbardziej znamienny wydaje się być jednak niepozorny artykuł Moniki Olejnik z „Wyborczej”. Na pierwszy rzut oka tekst wydaje się całkiem racjonalny. Dziennikarka słusznie wskazuje, że wyborcom PiS nie powinno okazywać się pogardy ani „odbierać im godności”. Najistotniejszy jest fakt, że w tym samym króciutkim tekście, dosłownie kilka zdań przed tymi racjonalnym radami, sama stwierdza, że Kaczyński wygrał dzięki „inżynierii społecznej” oraz telewizji.
Jak już napisałem, sam tekst Olejnik jest całkiem umiarkowany, nie popada w absurd czy groteskę, to co w nim jest ciekawe to jak dobrze unaocznia pewną zależność; po prostu dla niektórych ludzi jest niewyobrażalne, że ktoś mógł wybrać PiS posługując się własnym rozumem. Niektórym w głowie się nie mieści, że wyborcy PiS-u nie są wcale przekupieni, nie są zmanipulowani czy ogłupieni. Ci ludzie nawet jak nie chcą obrazić wyborców PiS, to robią to całkowicie nieświadomie. I jest to chyba bardziej zasmucające niż całe wiadro świadomych rzygowin Stuhra czy Lisa.
Obłuda Jandy, szczerość Sadurskiego
Symbolem niedawnych wyborów pozostanie jednak Krystyna Janda udostępniająca głośną grafikę obrażającą wyborców PiS. Na rzeczonym zdjęciu zwolennicy partii Kaczyńskiego zostali przedstawieni jako psy szczekające na widok banknotu, który oferuje im polityk.
Aktorka szybciutko usunęła grafikę, gdy zrobiło się wokół niej odpowiednio duże zamieszanie. To – nawiasem mówiąc – idealne zobrazowanie rzekomego indywidualizmu tych wszystkich gwiazd i gwiazdeczek medialnych, które pozują na wielkie indywidua, ale wystarczy, że ich środowisko głośniej tupnie nogą i nagle, by się nie narazić tłumowi, cała niezależność, cała swoboda i nonszalancja idą głęboko do kieszeni. Jak pisałem tydzień temu w tekście „Pogarda dla PiSowca”, łatwiej byłoby szanować aktorkę, gdyby wytrwała w swoim bucostwie, zamiast tańczyła, jak jej salony zagrają.
Tymczasem ta sama Janda, która ledwie kilka dni temu pluła na wyborców największej partii w Polsce, na miliony współobywateli, w miniony wtorek podczas uroczystości związanych z rocznicą wyborów 4 czerwca odczytała „Deklarację wolności i solidarności”, w której domagała się m.in. „demokracji bez sporów pełnych nienawiści"… Ręce opadają. Przy takiej dawce hipokryzji człowiekowi robi się po prostu niedobrze.
Po tym jak Janda wrzuciła słynną grafikę, wielu lewicowych i liberalnych komentatorów zaczęło się oburzać i nawoływać do opamiętania, jakby zapomnieli, że sami przez lata budowali dokładnie taką narrację. Sama Janda jest zresztą jedynie jej owocem. To nie ona (albo raczej nie tylko ona) odpowiada za te morze pogardy dla pisowców, ona jedynie dała się uwieść mediom III RP. Jest ich rezultatem.
Na tle tych wszystkich nagłych orędowników pojednania, którzy powodują mdłości, więcej odwagi mieli prof. Wojciech Sadurski czy Maria Nurowska, którzy wprost stwierdzili, że krytykowanie Jandy jest przesadzone, a oni sami nie rozumieją afery i podzielają przesłanie obrazka, który udostępniła aktorka.
„A może by tak skończyć z tą nagonką na Panią Jandę? Bo trudno, bez hipokryzji, twierdzić że PiS traktuje socjał jak kupowanie głosów, a przy tym strasznie obrażać się na kolportowanie satyry, która to samo mówi, tyle że – jak to satyra – w wyjaskrawionej formie i mało taktownie” – napisał Sadurski na Twitterze.
„Bronię Krystyny Jandy, bo cóż przedstawia ten nieszczęsny rysunek. Syty kupuje biednego! I traktuje go, niczym psa!” – stwierdziła z kolei Maria Nurowskiej.
Przy wszystkich zarzutach wobec tych postaci, warto docenić ich szczerość. Mają się za lepszych i zapewne gardzą tym chłopem z Podlasia czy babą z Podkarpacia, którzy od lat głosują na Kaczora, ale przynajmniej tego nie skrywają pod płaszczykiem fałszywej skromności i świętoszkowatego oburzenia. Mówiąc wprost – mają więcej odwagi niże ten Lis, który po latach gnojenia PiSowców nagle zaczął pouczać o szacunku, czy Janda domagająca się „demokracji bez nienawiści” kilka dni po tym, jak opluła 6 milionów Polaków.
Mówić mniej
Część przedstawicieli obozu antykaczystowskiego całkiem słusznie przekonuje, że obrażanie PiSowców napędza jedynie poparcie dla partii rządzącej. To oczywiste, nikt nie lubi jak się go poniża. Jednak ich nagłe otrzeźwienie jest nie tyle nawet podejrzane, co – przynajmniej w przypadku niektórych osób – jawnie obrzydliwe. Niestety, więcej w tym wszystkim zaprezentowanego przez Olejnik zimnego kalkulowania, co się bardziej opłaci, niż próby przerzucenia mostów.
Nie wszyscy w opozycji prezentują poziom byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego czy Krystyny Jandy, dla których odpowiedzią na przegrane wybory jest postulat, by jeszcze mocniej dowalić PiSowcom. W ich szeregach jest sporo inteligentnych osób, do których w końcu dotarło, że wyzywanie nie jest najlepszą metodą działania.
Do tego dochodzi jeszcze jedna sprawa. Rozgraniczenie pomiędzy krytyką wyborców partii X a krytyką samej partii X jest czymś oczywistym. Niemniej ten rozdział nie jest całkowity, a dla wielu zaangażowanych osób jest niedostrzegalny. Przecież ci ludzie głosując gremialnie na PiS (często przez wiele lat) w jakimś stopniu utożsamiają się z samym ugrupowaniem (tyczy się to każdej partii – PO, Korwina, Razem itd.). Nie chodzi o to, że są jego członkami, ani nawet że są ślepo oddani liderowi. Po prostu jak ktoś słyszy, że głosował na „faszystów”, „złodziei”, „grabarzy demokracji” itd., to zwyczajnie bierze to do siebie. Trudno żeby tak nie było; tak już działa demokracja – pochłania obywateli i wprasowuje ich w sferę polityki. Następuje (często bezwiedne) utożsamienie się wyborców z ich partiami.
Opozycja musi histeryczny hejt w stosunku do PiS zastąpić rzetelną krytyką. Niby banał powtarzany od dawna, ale dla wielu cały czas jest to niezrozumiałe Fakt, że wyborcy są każdego dnia manipulowani przez media i polityków nie jest żadną nowością, ani żadnym argumentem w dyskusji. Zwłaszcza, że ten mechanizm dotyczy wszystkich ugrupowań, a tworzenie sztucznego obrazu, jakoby tylko zwolennicy PiS byli na tyle głupi, że ulegają propagandzie, podczas gdy oświeceni i rozsądni głosują na partie inne (czyt. KE i ewentualnie Wiosnę) jest kolejną odsłoną lekceważenia okazanego wyborcom. Jasne, jest to subtelniejsze niż chamstwo Jandy, ale być może przez to nawet bardziej bolesne. Jeżeli kogoś ignorujemy, jeżeli uważamy, że nie jest godzien nawet naszej krytyki, to jest to o wiele bardziej poniżające niż wyzwisko rzucone prosto w twarz. Dlatego m.in. pisowcy są tak zacięci – przez lata byli ignorowani przez III RP, przez lata wmawiano im, że w mniejszości, że są „na wymarciu”.
W gruncie rzeczy nie chodzi przecież o to, by przedstawiciele antykaczyzmu mówili teraz jeszcze więcej niż do tej pory i zaczęli nagle zapewniać o swoim szacunku i potrzebie zwalczania nienawiści. Chodzi o to, by mówili mniej, ale rozsądniej. By zaczęli ważyć słowa. Nikt nie oczekuje, że będą nauczać o szacunku dla drugiej strony. W przypadku niektórych osób i tak nikt w te zapewnienia nie uwierzy.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":
Czytaj też:
Pogarda dla PiSowcaCzytaj też:
Upada największy mit naszych czasów
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.