AGNIESZKA NIEWIŃSKA: Podczas pierwszego weekendu wyświetlania do kin na „Smoleńsk” wybrało się 108 tys. widzów. To sukces czy porażka?
Beata Fido: Słyszałam opinię dystrybutora, że jest z tego wyniku zadowolony, więc ja również przyjmuję go z zadowoleniem. Mam nadzieję, że widzów będzie coraz więcej. Ważne jest, żeby każdy miał szansę obejrzeć ten film. Katastrofa smoleńska to temat, z którym każdy Polak musi się zmierzyć sam.
Nie miała pani wątpliwości, przyjmując rolę w „Smoleńsku”?
Wiadomo było, że nie da się przy tej produkcji uniknąć kontekstu politycznego. Wiem, że wielu aktorów miało wątpliwości co do udziału w tym filmie. Ja ich nie miałam. To była odważna decyzja i jestem z niej dumna. Chciałam zagrać w „Smoleńsku” z szacunku dla reżysera i z powodu ważkości tematu. Doświadczenie zdobyte przez osiem lat w Stanach Zjednoczonych, gdzie konkurencja w tym zawodzie jest bardzo ostra, nauczyło mnie walczyć o role. Do wyzwania, jakim był „Smoleńsk”, podeszłam podobnie – jako profesjonalistka, aktorka dyplomowana, ale również jako obywatelka Polski.
Nieprzychylni filmowi krytycy nazywają aktorów tego filmu „PiS-owskimi”. I było to do przewidzenia. Nie brała pani tego pod uwagę, przyjmując pierwszoplanową rolę?
Uśmiecham się, słysząc pani pytanie. Ryzyko jest zawsze wpisane w zawód aktora. Jeżeli ktoś bałby się podejmowania ryzyka, to nie powinien tego zawodu uprawiać. Uważam, że w życiu trzeba mieć kręgosłup moralny. Ja nie myślałam o kosztach, które mogę ponieść po zagraniu tej roli. Moje poglądy – a każdy jakieś ma – i moje życie prywatne są moją sprawą i zawsze będę stała na tym stanowisku. Z szacunku dla widza moje prywatne poglądy nie powinny wysuwać się na pierwszy plan. Po to, żeby zapewnić widzowi komfort oglądania mojej pracy. (...)
fot. Jacek Piotrowski/materiały prasowe