Żywioł amerykański łączy się z polskim. Jest „oczywistą oczywistością", że wizyta Donalda Trumpa miała pomóc Prawu i Sprawiedliwości w wyborach. I choć zazwyczaj Amerykanie nie pozwalają się wykorzystywać, teraz ich prezydent uznał, że warto, bo nie-anty-amerykańska Polska jest euroatlantyckiemu światu potrzebna.
A teraz? Co się stało? Czy jej przesunięcie, gdy już Secret Service jest w Warszawie jest „gejmczendżerem", aktem abdykacji prezydenta Trumpa na rzecz kilku byłych ambasadorów RP i braku galicyjskiej tytulatury na zaproszeniach przed nazwiskami Donalda Tuska i Lecha Wałęsy? A to wybija z czołowych jakże utytułowanych komentatorów życia politycznego, którzy oponentów sprowadzają do roli „hydraulików, których wezwą".
Tymczasem Amerykanów i Polaków w większości wciąż cechuje zdrowy rozsądek. A kto rozsądny uwierzy, że prezydent USA właśnie zamawia koszulki OTUA, by w nich grać w golfa w swojej rezydencji Mar-a-largo... na Florydzie? Kto, że pomyśli, że przesunięcie terminu nie burzy relacji Polaków z państwem Amerykanów i konkretnie: ekipy Kaczyńskiego z administracją Trumpa (ta będzie musiała jakoś jej to konkretnie wynagrodzić ekstra, więc zyskamy).
Lecz jednak – coś istotniejszego straciliśmy – tak potrzebny euro-atlantyckiemu światu wykład z naszej trudnej dla zachodu historii. Wykład człowieka, którego świat kocha i nienawidzi, ale zawsze słucha. Najtrudniej pozyskać dziś uwagę. A to jest ważniejsze pole starań niż zniesienie wiz, co się po prostu nam od dawna należało z powodów godnościowych, ale nie koniecznie Polsce się opłaca, bo to my teraz potrzebujemy migracji.
Ale zauważmy: Amerykanie spierają się politycznie równie ostro jak my. Lekarz w CNN twierdził ostatnio, że Trump ma więcej krwi na rękach niż Hitler, Stalin i Mao razem wzięci, na co dziennikarz nawet nie zareagował. Ale gdy chodzi o państwo traktują je poważniej. Dlatego byli prezydencji z obu partii stają obok siebie podczas uroczystości. I gdy dochodzi do katastrof – działają wspólnie, bo Dorian uderzy nie w Republikanów czy Demokratów, ale w Amerykanów.
A nad Wisłą? Cóż. Po awarii w Warszawie, prezydent Warszawy, powtarzał, że woda w Warszawie jest bezpieczna. TVN pokazywał zdjęcie lotnicze ile to kilometrów Wisły dzieli miejsce poboru wody od miejsca spustu doń kanalizacji. A gdy jakiś leśnik pokazał zdjęcia plamy ścieków przebarwiających już obraz Wisły z kosmosu, prezydent Warszawy na kolejnej konferencji rozłożył ręce: nie wiemy co się stało, nie wiemy ile to potrwa, ale wiemy, że długo. Długo też mówił o PiSie. W tym samym czasie mówił też Grzegorz Schetyna do rządu: nie pomagacie to nie przeszkadzajcie.
Czekałem na odpowiedź. Wówczas do akcji wkroczył premier (zaraz po powrocie ze Szwecji), który – i tu miła odmiana wśród polityków – nie powiedział nic. Tylko zarządził, że wojsko zbuduje dwa kolektory tymczasowe na Wiśle.
To wyłącza tą katastrofę z bieżącej walki. I dobrze. Bo każda doba „kontrolowanego spustu ścieków" to 259 200 000 litrów więcej szamba, które – tu rację miał Trzaskowski – nie uderzała w Warszawiaków.
Nie przyznawał tylko tego, co de facto zauważył premier – że ona uderzała w Polskę. W wyborców PiS i PO. W takiej sytuacji trzeba współdziałać, co musiał dziś o świecie przyznać nawet – wyraźnie nie pyszny – Rafał Trzaskowski.
Polacy nadal uważają, że rząd może o wiele więcej niż de facto może. I dlatego nie wybaczyliby mu bezczynności. Dlatego na tej decyzji, jak na wizycie Trumpa, PiS też zyska.
Antoni Trzmiel jest dziennikarzem Telewizji Polskiej, szefem portalu DoRzeczy.pl, prowadzi programy w Polskim Radio i RDC, ale poglądów autora nie należy utożsamiać ze stanowiskiem żadnej z redakcji.
Czytaj też:
"Oszalał", "zła wiadomość", "ma wybory". Fala komentarzy po decyzji Trumpa
Czytaj też:
"Zagrali gó****, dostali... " . Skandaliczny wpis Tomasz Lisa
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.