Nigdy nie żyło się nam lepiej niż obecnie, a paradoksalnie coraz częściej nie potrafimy cieszyć się tym, co mamy. Skąd taka epidemia depresji?
Trzy czynniki są odpowiedzialne za zachorowanie na depresję: geny, osobowość i to, co dzieje się wokół nas, czyli czynniki środowiskowe. Jeśli chodzi o czynniki genetyczne, to dużą rolę odgrywają zmiany epigenetyczne, czyli zmiany w ekspresji genów. W dużym stopniu zależą one od naszych matek i babć. To znaczy: traumatyczne przeżycia, które przeszły nasze babcie, matki będą predysponowały do pojawienia się depresji. Bardzo ciekawe były badania prof. Jehudy z Izraela: przebadała osoby, które przeżyły Holocaust. One same nie miały częściej depresji niż osoby, które nie przeżyły traumy, natomiast ich dzieci i wnuki częściej chorują na depresję niż ich rówieśnicy, których rodzice i dziadkowie nie mieli takich doświadczeń.
Może pamiętając o tych doświadczeniach i lęku, które przeżyły, w inny sposób wychowywały swoje dzieci?
Na pewno to również miało wpływ. Ogromną rolę odgrywa też to, co dzieje się z kobietą w ciąży. Ośrodkowy układ nerwowy dziecka zaczyna się tworzyć w pierwszym trymestrze życia płodowego. Jeśli matka przeżywa wtedy stres, negatywne emocje, to dziecko przystosowuje się, by funkcjonować w tych warunkach.
Dlatego tak ważne jest, by wykryć i leczyć depresję w ciąży?
Tak, dlatego jesteśmy zwolennikami badań przesiewowych w kierunku depresji w ciąży. Ważny jest okres ciąży oraz dzieciństwa. Zręby osobowości kształtują się do 12-15. roku życia. Najważniejsze są jednak pierwsze trzy lata życia.
Po 15. roku życia ludzie nie zmieniają się, jeśli chodzi o cechy osobowości. To znaczy: dojrzewają, uczą się na błędach, jednak cechy osobowości są raczej niezmienne, kształtowane przez naszych rodziców, dziadków.
Przed laty było jednak więcej stresujących sytuacji niż teraz: wojny, epidemie głodu, chorób, ale nie było takiej skali depresji jak dziś. Chyba stąd właśnie powszechne jeszcze niedawno mniemanie, że depresja to wymysł osób, którym dobrze się dzieje i powinny wziąć się do pracy, to depresja minie…
Zmienił się świat. Żyjemy bardzo szybko, mimo że w coraz większych skupiskach ludzkich, to raczej samotni, jest duża rywalizacja, a będzie jeszcze większa. 100-200 lat temu ludzie byli w stanie przewidywać zagrożenie na podstawie niewielkich skrawków informacji. Teraz jesteśmy przeładowani informacjami. Wiele z nich jest negatywnych, a organizm reaguje na nie jak na realną sytuację zagrożenia. Powoduje to, że przez cały czas funkcjonuje w realnej sytuacji lęku i zagrożenia.
Nasz organizm nie potrafi odróżnić realnej sytuacji zagrożenia od tego, że ona tylko istnieje potencjalnie?
Nie. Jeśli martwimy się, że zachorujemy na raka, że szef zwolni nas z pracy, to nasz organizm biologicznie reaguje tak samo, jakby to wszystko właśnie nas spotykało.
Tak samo reaguje na realną sytuację utraty pracy i lęku przed tym?
Tak. Wzrasta liczba czynników prozapalnych interleukiny 1, 6, wzrasta aktywność osi podwzgórze-przysadka-nadnercza, gdzie jest wydzielany kortyzol, hormon stresu. Wysoki poziom kortyzolu przez krótki czas mobilizuje, jeśli jednak utrzymuje się długo, to sprzyja pojawieniu się depresji.
Coraz młodsze dzieci, młodzież ma depresję: skąd ten problem?
Przede wszystkim brak oparcia w rodzinie. Rodzice zwykle długo pracują, późno przychodzą do domu, praca często stała się ważniejsza niż życie rodzinne. Korporacje, firmy, państwo - wszyscy oczekują zwiększonej produktywności. Ostatnio w radio słyszałem, że jako społeczeństwo dużo pracujemy, jednak jesteśmy za mało produktywni. Nie wierze, że gdy ktoś pracuje 8-9 godzin dziennie, to po powrocie do domu będzie grał z dzieckiem przez trzy godziny w gry planszowe. A jak ma dwójkę czy trójkę dzieci? Taka sytuacja musi się przełożyć na to, że cierpi rodzina.
20 lat temu gdy ktoś miał predyspozycję do zachorowania na depresję, to zaczynał chorować w wieku 30-40 lat. Teraz, gdy pojawia się problem z kształtowaniem się osobowości, bo brakuje tego rodzinnego wsparcia, to wystarczy dużo mniejszy czynnik stresujący, dużo mniejsze niepowodzenie, co wywołuje epizod depresyjny. A zauważmy, że oczekiwania wobec dzieci są znacznie większe.
Polska jest jednym z krajów, w którym rozpowszechnienie depresji jest niższe niż w krajach Europy Zachodniej. To znaczy, że będzie jej jeszcze więcej?
Tak, we Francji, Niemczech czy krajach Beneluxu rozpowszechnienie depresji jest jeszcze większe. A przecież tam jakość życia jest jeszcze wyższa. Musimy przygotować się na to, że jeszcze więcej osób w Polsce będzie miało depresję. Dlatego tak ważna jest zarówno prewencja, jak zwracanie uwagi na objawy depresji.
Często uważa się, że depresja jest wtedy, gdy osoba nie ma siły wstać, leży, nie jest w stanie funkcjonować. Czy dopiero wtedy można zdiagnozować depresję? Na jakie zachowania bliskie osoby powinny zwrócić uwagę?
Pierwszy epizod depresji przebiega często niezauważenie. Jest raczej traktowany jako przygnębienie, gorsze dni. Jeśli jednak takie objawy, jak obniżony nastój, przygnębienie dominują w ciągu 2 tygodni, to już powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Kolejny objaw - niezdolność do odczuwania przyjemności lub mniejsza przyjemność z rzeczy, które wcześniej ją sprawiały - to anhedonia. Ktoś lubił chodzić grać w piłkę ze znajomymi, grać w karty, a teraz go co nie cieszy, nie chce się umawiać.
Może nie umawia się ze znajomymi, bo jest zmęczony po pracy?
Usprawiedliwienie zawsze znajdziemy, jesteśmy w tym mistrzami. Zdarza się, że pacjenci opowiadają, że mówią, że zostaną w domu, bo mają dużo pracy, tymczasem nic nie robią albo otwierają butelkę wina…
Kolejny objaw to stałe uczycie zmęczenia, często powiązane z zaburzeniami koncentracji i pamięci świeżej. Pamiętamy, co było miesiąc temu, ale nie to, co zdarzyło się niedawno, zapominamy, czy coś zrobiliśmy. Niedawno przyszła do mnie pacjentka, powiedziała, że zapomniała odebrać dzieci z przedszkola. Tak ją to przeraziło, że przyszła na wizytę. Inny objaw, to różnego rodzaju lęk, np. że zaraz coś złego się stanie. Często pojawiają się liczne objawy somatyczne: bóle głowy, zawroty, szum w uszach, wrażliwość na światło, bóle mięśni, karku, ramion, które tak naprawdę są mobilizacją układu wegetatywnego w odpowiedzi na lęk. Gdy mamy realną sytuację zagrożenia, np. stoi przed nami pies bez kagańca, który szczeka, spinamy ciało. Gdy chodzimy do pracy i boimy się, że szef nas zwolni, to jesteśmy w podobnej sytuacji: spinamy się.
Potem są już konsekwencje: depresyjne myśli, depresyjne widzenie teraźniejszości i przyszłości, myśli rezygnacyjne, unikanie kontaktów ze znajomymi, mniejsza dbałość o siebie, mniejsze libido, rozważania o śmierci. To jeszcze nie próba samobójcza, tylko tzw. życzenie śmierci: nie zabiłbym się, ale gdybym miał umrzeć we śnie, to miałbym spokój. Pojawia się poczucie winy i niska samoocena: „Nic mi się nie udaje, nigdy mi się nie udawało”.
Ta niska samoocena może być niezależna od realnej sytuacji? To znaczy: inne osoby mogą nas postrzegać jako ludzi sukcesu?
Dokładnie. Pojawiają się myśli: „Inni mają fajną pracę, fajne dzieci, a mnie nic się nie udaje”. Czyja to wina? „Moja, nie daję rady”.
Nie wszyscy okazują gorszy nastrój. Są osoby, które potrafią maskować depresję?
Tak, są osoby, które starają się uśmiechać i normalnie funkcjonować. Uwagę bliskich powinny zwrócić uwagę takie objawy, jak bóle głowy, brzucha, problemy ze snem. Często pojawia się irytacja i drażliwość na rzeczy czy sytuacje, które wcześniej były obojętne.
U mężczyzn depresja może objawiać się inaczej?
Tak, częściej pojawia się drażliwość i agresja, bo mężczyźni z natury są bardziej agresywni. Poza tym kobiety łatwiej potrafią przyznać się do słabości, porażki i ją akceptują. To powoduje, że kobiety częściej przychodzą do psychiatry z objawami łagodnej lub umiarkowanej depresji. Mężczyźni zwykle przychodzą z umiarkowanym lub ciężkim epizodem depresyjnym, gdy faktycznie nie wstają z łóżka, mają myśli depresyjne. To dlatego mężczyźni częściej też popełniają samobójstwa, 5 razy częściej niż kobiety.
Mężczyźni są psychicznie słabsi niż kobiety? Nie potrafią sobie dać rady?
Nie. Dużo później zgłaszają się po pomoc. To tak, jakby ktoś przyszedł w trzecim stadium nowotworu do onkologa. Poza tym mężczyźni są z natury bardziej agresywni. Częściej pojawia się też alkohol, który prowokuje podejmowanie ryzykownych decyzji. Mężczyźni wybierają takie metody samobójstwa, które muszą być bezwzględnie skuteczne, jak skok z wysokości, wypadek komunikacyjny.
Kobiety raczej wybierają inne metody: zatrucie się lekami, gazem; to częściej można odwrócić. Poza tym kobiety potrafią łatwiej rozładowywać napięcie. Zwolnili ją z pracy: dzwoni do matki, koleżanki, ciotki; płacze. Kobieta na kierowniczym stanowisku, która popłakała się w pracy, przez większość osób będzie odebrana naturalnie, wszyscy zaczną ją pocieszać. Mężczyzna tak się nie zachowa.
Kiedy jest moment, że trzeba zacząć się leczyć, przyjmować leki?
O tym powinien zdecydować psychiatra. Warto to zrobić nawet, jeśli jest łagodny epizod depresyjny, ale pojawiał się już wcześniej. Leki są bezpieczne, nie uzależniają, u ok. 70 proc. osób po 3 miesiącach leczenia uzyskuje się remisję i powrót do normalnego funkcjonowania. Pozostałe 30 proc. to często osoby, które mają choroby współistniejące, jak cukrzyca, miażdżyca i inne lub trudne sytuacje życiowe, np. śmierć bliskiej osoby.
Leki przeciwdepresyjne są skuteczne. Zresztą warto zwrócić uwagę na to, że mimo iż liczba osób chorujących na depresję rośnie, to liczba samobójstw utrzymuje się na tym samym poziomie, co oznacza, że leczenie pomaga.
Ponad 1,7 mln Polaków w ubiegłym roku przyjmowało codziennie leki przeciwdepresyjne. Czy to nie za dużo? Czy one nie są zbyt często przepisywane?
Nie, w USA w pewnym momencie rzeczywiście przesadzono z lekami przeciwdepresyjnymi, szczególnie u osób młodych, gdy uważano, że problemy da się wyleczyć wyłącznie farmakoterapią. U osób młodych ważniejszą rolę odgrywa psychoterapia niż u osób dorosłych, choć oczywiście farmakoterapia też bywa potrzebna. Jednak ja bardziej bym martwił się osobami, które nie przyjmują leków, a powinny. Ok. ¼ pacjentów nie leczy się; ponad 2,5 mln, czyli ponad 10 proc. dorosłych Polaków ma objawy depresji. Nieleczona depresja to większe ryzyko śmiertelności, chorób serca, zespołów otępiennych. Jeśli osoba po zawale serca ma depresję i jej nie leczy, to jej życie skraca się o 5 lat. Naprawdę warto się iść do lekarza i nie bać się leków przeciwdepresyjnych.
Prof. Piotr Gałecki jest psychiatrą, kierownikiem Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, konsultantem krajowym w dziedzinie psychiatrii.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.