Co jakiś czas w mediach społecznościowych daje się słyszeć pojedyncze głosy aktywnych blogerów: celebrytów o preferencjach homoseksualnych, krytykujących aktywistów LGBT za nachalność w sprawach legalizacji homozwiązków czy adopcji dzieci. Notabene głównym przekaźnikiem tych głosów jest spora część prawicowych komentatorów przekonujących, że: „Są i w homolobby trzeźwo myślący, stawiający opór ideologii LGBT”.
Nic bardziej mylnego. Mamy tu bowiem do czynienia wyłącznie ze starciem w rodzinie, konfliktem „czerwonych” i „białych”, przy czym „czerwoni” chcieliby tu i teraz paradować na ulicach i cenzurować obrzydliwych heteryków, „biali” zaś preferują długi marsz, mając świadomość, że w społecznej homorewolucji lepiej niż tęczowe sztandary wbite w barykady sprawdzi się wirus poprawności politycznej.
Wirus niebezpieczny, bo uderzający w prawo do wolności sumienia i wypowiedzi. Przykłady? Ot, policjant z opolskiego został ukarany przez przełożonych naganą z wpisem do akt. Co zrobił? Miał czelność na własnym, całkowicie prywatnym profilu facebookowym skrytykować paradę równości, porównując ją do dewiacji umysłowej. W tym samym czasie władze UMK w Toruniu zdecydowały o zawieszeniu w obowiązkach wykładowcy prof. Aleksandra Nalaskowskiego, bo ten w swoim felietonie krytycznie wyraził się o uczestnikach marszy LGBT. Uczelniani koledzy uznali to za homofobię. Ach, ta akademicka wolność dyskusji...
Mieli prawo do wyrażenia własnego zdania? Mieli. Przynajmniej dopóty dopóki zarażeni wirusem poprawności politycznej ich zwierzchnicy nie uznali samodzielnego myślenia i artykułowania poglądów za grzech. „Biali” zacierają ręce, „heterycy” załatwią się sami.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.