Z punktu widzenia politycznego marketingu, technologii zarządzania emocjami mas, które jest dziś podstawą sukcesu w polityce, aborcja to wręcz idealny „temat zastępczy”. Wiem, że te słowa mogą oburzyć moralistów, ale nie oznaczają one, że kwestia, od kiedy zaczyna się życie i jak powinno być chronione, jest kwestią nieważną – a tylko doskonale nadającą się, by nią politycznie grać.
I taką grę prowadzono niemal przez całe ćwierćwiecze III RP, począwszy od momentu, gdy zdychająca PZPR sprowokowała dyskusję o zakazie aborcji, aby skonsolidować swój elektorat w sprzeciwie wobec prorokowanego „państwa wyznaniowego” i podzielić niejednolity tożsamościowo OKP. Wydawało się, że ostatnimi czasy spór ten wygasł i istotnej roli w polityce już nie odegra.
Gra na tematy „tożsamościowe”, in vitro, straszenie „państwem wyznaniowym” etc., po które sięgnęła w swych rozpaczliwych kampaniach wyborczych PO w ubiegłym roku, nie powstrzymały zwycięstwa Andrzeja Dudy i PiS. Także w kolejnych miesiącach nie przyciągnęły do KOD nikogo poza sierotami po SLD i Palikocie. Wiece „dziewuch” i ich akcje demonstracyjnego wychodzenia z kościołów nie zwróciły większej uwagi, podobnie jak wymachiwanie wieszakami pod Sejmem przez kolejne koalicje coraz dziwniej się nazywających grup feministycznych walczących o „prawa reprodukcyjne”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.