Pani Józefa przebywała na oddziale profesora Grodzkiego na początku 1998 roku. Kobieta twierdzi, że na oddziale tym brano pieniądze niemal od wszystkich pacjentów. – Z Choszczna przyjeżdżał lekarz; mały, ja na takich mówię: "z metra cięty", on był całym naganiaczem. Leżałem tam przez cały miesiąc, to człowiek się trochę nasłuchał. Że każdy bierze, że trzeba lekarzowi dać "cegiełkę". A ta "cegiełka" była w cztery oczy, od piątki [5 tys. zł - red.] wzwyż. Córka zaniosła koniak i kawę, to wtedy ten mały powiedział, że takich rzeczy oni nie biorą, ale ostatecznie też to zgarnął – relacjonuje.
Rozmówczyni rozgłośni przyznaje, że kiedy pacjent wręczył lekarzowi pieniądze, był zupełnie inaczej traktowany, zaczynano się nim interesować.
Mąż pani Józefy podkreśla, że kwota 5 tysięcy zł ówcześnie znacząco przewyższała jego możliwości finansowe. Musiał poprosić o pomoc córkę. – Zięć miał hurtownię, dołożył 3 tys. złotych. Ja wyskrobałem 2 tys. zł. Poprosił córkę do pokoju, a "pan niech poczeka na korytarzu". Córka oddała pieniądze, wyszła i dopiero pojechaliśmy do domu – relacjonuje mąż kobiety.
Radio Szczecin informuje, że pod wypisem pani Józefy ze szpitala podpisał się prof. Tomasz Grodzki.
To już kolejne doniesienia na temat rzekomej korupcji w szczecińskim szpitalu. Jako pierwsza informację na ten temat podała prof. Agnieszka Popiela. Jak wyjawiła, za operację swojej mamy zapłaciła 500 dolarów.
Czytaj też:
Hanna Lis już orzekła: Nie ma "sprawy Grodzkiego"Czytaj też:
Jest wniosek o ukaranie marszałka Grodzkiego