Biedroń wyznał w rozmowie z "SE" że wraz ze swoim partnerem Krzysztofem Śmiszkiem wybiera się na wakacje do Chin. – Byliśmy ostatnio w Kenii, a w sumie odbyliśmy już około 60 podróży zagranicznych! Nasze plany podróżnicze to teraz Chiny. Jedziemy tam – tłumaczył Biedroń w rozmowie z „Super Expressem”. – Jest tanio, bo nikt tam teraz nie kursuje z uwagi na koronawirusa a my tam pojedziemy. Nie boimy się, choć trzeba oczywiście uważać, choć jak się zna świat, to on jest jedną małą wioską. Trzymajcie za nas kciuki! – stwierdził polityk.
Kandydat Lewicy na prezydenta wywołał tym pomysłem niemałe zamieszanie i stał się obiektem krytyki. Podróże do Chin są teraz odradzane i bardzo niebezpieczne ze względu na szalejącą tam epidemię koronawirusa. Zaraz zabiła w Państwie Środka już niemal 3000 osób.
Ponadto, dziennikarze i politycy wytknęli Biedroniowi, że jest kandydatem na prezydenta. Wyznaniem polityka zaskoczony był nawet szef jego sztabu wyborczego, który przypominał Biedroniowi w mediach o jego obowiązkach kampanijnych.
"Nigdzie się nie wybieramy"
Robert Biedroń najwyraźniej został przywołany do rzeczywistości. Wieczorem w czwartek kandydat Lewicy napisał na Twitterze post, w którym przekonuje, że miał na myśli podróż w ramach kampanii wyborczej, a nie wakacje. Co więcej twierdzi, że chodziło mu o wieś Chiny na Śląsku.
"W najbliższych dniach odwiedzimy Pabianice, Sieradz, Chełm, a potem dziesiątki innych polskich miast i wsi. Nigdzie indziej się nie wybieramy. A jedyne Chiny, które możemy w najbliższym czasie odwiedzić znajdują się tu" – napisał polityk.
twitterCzytaj też:
Kolejna wpadka opozycji w Senacie. "Biję się w piersi"