Damian Cygan: Według pańskich wyliczeń w Polsce jest około 30 tys. osób zakażonych koronawirusem. Skąd te dane?
Andrzej Sośnierz: Śmiertelność z powodu COVID-19 wynosi około 1–1,5 procent. Jeżeli przyjmiemy, że jest 100 zmarłych, to znaczy, że było 10 tys. zakażonych. W Polsce mamy ponad 300 zmarłych, czyli 30 tys. zakażonych. To jest oczywiście uproszczone wyliczenie, ale się sprawdza. W krajach, w których intensywnie wykrywa się nosicieli wirusa, jak np. w Korei Południowej, śmiertelność na COVID-19 wynosi 2 procent, ale nie dlatego, że mniej osób umiera, tylko dlatego, że wykrywa się więcej bezobjawowych nosicieli. U nas tych bezobjawowych nosicieli wykrywa się bardzo słabo.
Skąd biorą się różnice w liczbie dziennie wykonywanych testów?
Nie mamy przygotowanego odpowiedniego systemu zbierania próbek. Ludzie potencjalnie zakażeni dzwonią do sanepidu, a tam słyszą, że nie kwalifikują się do testu. Albo pacjent musi przejechać do stacji pół miasta i po drodze zakazić tych, których spotka. To jest katastrofa. Nie mamy systemu zbierania próbek i stąd tak chaotyczne wykonywanie testów. A gdzie konieczne testy dla pracowników ochrony zdrowia? Jeśli minister Szumowski mówi, że mamy możliwość zrobienia 20 tys. testów w ciągu doby, a kadeci ze szkoły pożarnictwa czekają pięć dni na wynik, to coś jest nie tak. Jestem członkiem Zjednoczonej Prawicy, gdzie dużo się mówi o silnym państwie, ale tutaj państwo okazało całą swoją słabość. Bardzo się tym wszystkim denerwuję, bo już kiedyś uczestniczyłem w kilku takich kataklizmach jako lekarz wojewódzki. Miałem pożar w Kuźni Raciborskiej, powódź stulecia i wiem, jak ważne jest zorganizowanie odpowiedniego systemu. Z koronawirusem walczymy już dwa miesiące, a system wciąż nie działa. Jedno laboratorium powinno wykonywać co najmniej 2 tys. badań na dobę. Jeżeli robimy 10 tys. testów dziennie, to wystarczy pięć maszyn. A Ministerstwo Zdrowia mówi, że ma do dyspozycji ponad 90 laboratoriów. To co one robią? 100 badań dziennie? To jest wstyd.
Minister Szumowski zapowiedział, że będziemy chodzić w maseczkach aż do momentu wynalezienia szczepionki, którą później wszyscy mamy przyjąć. Czy to oznacza, że za rok-półtora czeka nas wielkie narodowe szczepienie?
Jeśli wdrożonoby system, który ja proponuję, czyli odpowiednie zbieranie próbek, kwarantanna izolacyjna i właściwa ilość testów, to ze wszystkich obostrzeń moglibyśmy wyjść w ciągu 40 dni. To pokazały Korea Południowa i Tajwan, które opanowały epidemię. Przecież to jest niezwykle dołująca zapowiedź, że nie wyjedziemy na wakacje i przez rok lub dwa będziemy nosić maseczki. Zróbmy wreszcie coś! Natomiast jeśli chodzi o szczepienia, to myślę, że ludzi nie będzie trzeba specjalnie do tego namawiać i jakieś 70 proc. Polaków zaszczepi się z własnej woli. Przymusowe szczepienia odrzucam.
Dlaczego od poniedziałku zaczyna się luzowanie obostrzeń skoro liczba zakażonych wciąż rośnie?
Akurat zamknięcie lasów i parków było nierozsądne, więc dobrze, że rząd wycofuje się z tego w pierwszej kolejności. Proszę zwrócić uwagę, że przez dłuższy czas w województwie podlaskim nie było ani jednego potwierdzonego przypadku koronawirusa. Gdybyśmy mieli dobrze działający system, to Podlasie można by wyodrębnić jako obszar wolny od epidemii. Wówczas ludzie mogliby chodzić do pracy, a gospodarka na takim terenie działałaby normalnie. Przy dobrym nadzorze dałoby się to utrzymać. Cały problem tkwi w tym, że przyjęliśmy strategię defensywną, tylko się bronimy, a ten problem trzeba zaatakować. Trzeba też być elastycznym i w miarę zdobywania doświadczeń modyfikować działania. I to właśnie proponuję.
Minister Szumowski ogłosił, że tradycyjne wybory mogą odbyć się najwcześniej za dwa lata, a jeśli nie, to powinny być korespondencyjne. Spodziewał się pan właśnie takiej rekomendacji?
Wybory korespondencyjne są dużo bardziej bezpiecznie. Jedynym problemem może być żywotność wirusa na karcie, ale komisja zanim wysypie i zacznie liczyć głosy, może je delikatnie zdezynfekować. Wątpliwości Porozumienia dotyczą tego, czy wybory da się zorganizować w tak krótkim czasie i żeby nie było takich uchybień proceduralnych, które spowodują, że przez następne pięć lat mandat prezydenta będzie podważany. Przez dwa miesiące nie udało się zorganizować sprawnego systemu testowania i zbierania próbek, a chce się przeprowadzić wybory dla 30 mln ludzi? Zobaczymy, co będzie, jak ustawa o wyborach korespondencyjnych wróci z Senatu – kiedy i w jakim kształcie. Wtedy znowu wyrazimy swoje stanowisko.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.