Jedna strzała dla Wałęsy
  • Marek Jan ChodakiewiczAutor:Marek Jan Chodakiewicz

Jedna strzała dla Wałęsy

Dodano: 
Prof. Marek Jan Chodakiewicz
Prof. Marek Jan Chodakiewicz Źródło: PAP / Rafał Guz
Wyobraźmy sobie sprawy tak: Stoimy na murach naszej fortecy. Mogą to być Okopy św. Trójcy, ale częściej nie jest tak jednoznacznie. Jest twierdza, jej komendant to facet, który nas nie podnieca. A już to podpadł niektórym czymś tam, choćby, że nam się nie podlizywał jak trzeba albo nie kapował co mu się radzi; a już to innym jawi się zbyt mydełkowato. W każdym razie komendant to nie nasza bajka.

Przecież mimo że komendant dowodzi fortecą, nie jest on Panem naszych dusz i serc. Pan jest Panem, a przede wszystkim dał On nam wolną wolę. Możemy mniej lub bardziej wydziwiać na komendanta, mniej lub bardziej go tolerować. No ale jest. I jest taki, jaki jest. I jak mamy wolną wolę, to możemy wybrać, żeby albo bronić się aktywnie, albo pasywnie czekać na najgorsze.

A więc stoimy na murach naszej fortecy bowiem nadchodzi cała chmara barbarii. Szarańczy nie ma granic. Każdy z nas ma łuk i jedną strzałę. Każdy z nas (albo przynajmniej ci, którzy skłaniają się do refleksji) sobie myśli: Co ja robaczek z tą jedną strzałą uczynię? Czy istnieje różnica, czy ja wystrzelę czy nie?

No tak. Można sobie usiąść, odłożyć łuk i strzałę i patrzeć jak barbaria wleje się do fortecy, zgwałci nasze dzieci, mężów czy żony, oraz sąsiadów (hałastra jest tolerancyjna w tych sprawach, wyznaje równość gwałconych, bo tarcie to tarcie), zrabuje co się da, wyrżnie ludzi ile wlezie i resztę porwie w jasyr.

Czy będzie różnica jak strzelimy? Faktycznie mamy jedną strzałę, ale jak wystrzelimy wszyscy razem to przecież szansa jest, nawet czasami duża, że ordę wykosimy. Powtarzam: musimy to zrobić razem. Można, a nawet trzeba celować indywidualnie, bo wtedy są lepsze skutki niż po prostu zbiorowa salwa w stronę pędzącej masy cywilizacji śmierci.

Ci z nas, którzy nie zwracają uwagi na to, co robią inni, ci, którzy za wszelką cenę chcą pozostać indywidualistami, niech sobie pomyślą, że sami strzelają pojedynczo. Dlaczego? Dlaczego nie? Idzie barbaria, śmierć, gwałt, grabież i niewola pewna, a więc po co odmówić sobie satysfakcji jednego strzału. Tak czy owak nadchodzi to, co ma być. Jak nie strzelimy będzie pewniejszym, że hałastra przejdzie. Jak strzelimy, to przynajmniej ubijemy jednego. Będzie jednego mniej.

Po co się rozbrajać? A bo komendant nie taki, jaki chcemy? Bo mamy dość głosowania na mniejsze zło? Po pierwsze, na tym świecie nie ma perfekcji. Po drugie, nie relatywizujmy: tłuszcza to po prostu zło; po naszej stronie zła nie ma: bronimy cywilizacji życia. Są tutaj lepsze bądź gorsze rozwiązania. I jak nie ma lepszego rozwiązania u steru, to powinniśmy walczyć aby było, ale nie za cenę autodestrukcji, czyli odmowy wystrzelenia jedynej strzały, którą mamy w kołczaku przeciw nadchodzącej barbarii.

Nie bądźmy samolubami. Przecież nie chodzi tutaj o komendanta. Chodzi o zatrzymanie nadchodzącej hordy. Komendanta może się uda wymienić potem, o ile przeżyjemy potop. Ale jak hołota nas rozwali, to naprawdę nie będzie znaczenia kto był komendantem: czy sam Archanioł Michał, czy też jakieś ciepłe kluchy. Wystrzeliwując jedną strzałę, robimy to dla siebie. W imię samozachowania, w imię uratowania pozycji, którą mamy, a którą stracimy jak barbaria wleje się do fortecy.

Wszystkie te argumenty wytoczyłem w debatach z przyjaciółmi w 1995 r. Namawiałem do głosowania na Lecha Wałęsę. Tłumaczyłem, że bojkot „Bolka” to odmowa wypuszczenia strzały przeciw komunie Aleksandra Kwaśniewskiego. Tak, wiedziałem od 1990 r., że Wałęsa donosił, że był tajnym współpracownikiem.

Ale w 1995 r. sprawa była jasna. Głosuje się na najbardziej reakcyjnego kandydata, który ma szanse. Tym był Wałęsa. Nie dlatego, że był idealny czy nieskazitelny. Absolutnie nie. Nie bardzo go znosiłem od początku. Nigdy nie znajdowałem się pod jego czarem. Traktowałem go jako symbol, a na emigracji coraz bardziej wydawał mi się mniejszy. Tylko tyle, że wymawiało się jednym tchem „Lechu” i „Solidarność”.

Po 1989 r. było coraz trudniej tolerować Wałęsę. Właściwie jednym z niewielu jego atrybutów było to, że nie był postrzegany jako kontynuacja komunizmu. Wielu (fałszywie) wydawało się, że jest z innego scenariusza niż tego wykutego w PRL. No ale pamiętajmy, że percepcje są ważniejsze niż rzeczywistość. Stąd Wałęsa.

I percepcja legendy Wałęsy wciąż szeroko funkcjonowała, chociaż „Bolek” robił co mógł, aby ją zniszczyć. Mimo tego wielu uparcie wierzyło w dyskontynuację komuny dzięki temu właśnie, że Wałęsa sprawował najwyższy urząd.

Ponieważ w Polsce obracałem się bardzo często wśród niedobitków podziemia niepodległościowego, a szczególnie AK Wilno i NSZ, wiedziałem jak ważne jest dla tego środowiska przeświadczenie, że się zmieniło, że komuna została pobita, że jest inaczej niż przed 1989 r. i że zło komunistyczne nie wróci. Wałęsa był symbolem takich percepcji, wtedy najważniejszym punktem odniesienia. I kombatantom należało się, żeby nie doświadczyli zmiany paradygmatu na komunę Kwaśniewskiego. Jego wybór na prezydenta to było plucie moim dinozaurom w twarz.

Tak też argumentowałem w rozmowach z moimi nieskazitelnymi młodymi przyjaciółmi, kolegami i znajomymi, którzy nie chcieli wystrzelić tej strzały. Chyba żaden z nich nie zagłosował na Kwaśniewskiego. Ale wielu zbojkotowało Wałęsę.

Perfekcja jest nieosiągalna na tym padole łez. Lepsze jest wrogiem dobrego. Jest jak jest, a nie tak jakbyśmy chcieli, aby było. Mamy jedną strzałę. Wystrzelmy ją w barbarię, zagłosujmy jak trzeba.

Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC, 10 lipca 2020

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także