Dziś na Białorusi odbywają się wybory prezydenckie. O ten urząd ubiega się pięciu kandydatów. To rządzący od 1994 roku prezydent Alaksandr Łukaszenka, tłumaczka i żona zatrzymanego blogera Swiatłana Cichanouska, była deputowana Hanna Kanapacka, współprzewodniczący ruchu Mów Prawdę Andrej Dzmitryjeu i lider Białoruskiej Socjaldemokratycznej Hramady Siarhiej Czeraczań.
Prawdziwy pojedynek rozstrzygnie się między urzędującym prezydentem, a Cichanouską, która kandydatką stała się po tym, jak aresztowano jej męża. Na wiece opozycyjnej kandydatki przychodziły tysiące ludzi. Doszło do aresztowań i represji.
– Potencjał zmiany jest ogromny, ale co do przewidywań trzeba podchodzić realistycznie. Wiemy, że zablokowane są wjazdy do Mińska i wszystko idzie ku zastraszeniu. Zobaczymy czy Białorusini się przestraszą – komentowała na antenie Polskiego Radia 24 Agnieszka Romaszewska.
Czytaj też:
Tak w Mińsku blokują wiec Cichanouskiej
Dyrektor TV Biełsat przywoływała wielkie protesty z 2010 roku gdzie było kilku kandydatów opozycyjnych. – W tej chwili nie jest tak, że zwiększyła się grupa, którzy nie chcą Łukaszenki, ale coraz więcej ludzi go nie lubi. Chcą, aby było choć troszkę lepiej. W pewnym momencie ludzie przekraczają granicę, gdy przestają się bać. To właśnie dzieje się na Białorusi – mówiła. Odnosząc się do głównej konkurentki Łukaszenki, stwierdziła, że jej popularność można porównać z fenomenem Lecha Wałęsy, który w ciągu miesiąca stał się symbolem ruchu. – Tak się mniej więcej stało z Cichanouską. Ta kobieta dojrzewa jako działacz. Była ciężko zestresowaną i przestraszoną żoną swojego męża, ale uznała, że musi kontynuować jego walkę. To było bardzo mądre posunięcie – oceniła.
Czytaj też:
Trwają wybory prezydenckie. Czy Białoruś czeka wielka zmiana?