Stan żółcienny

Stan żółcienny

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Domena publiczna
11 października, dzień 223. Wpis nr 212 | No i mamy. Ostrzegałem – dorobiliśmy się drugiej fali na własne życzenie. Kto winien? No jak to kto? My, naród. Ale od początku.

O tym jak się robi drugą falę – z rozmysłem lub bez – napiszę sobie jutro. Dziś o rewelacji – mamy Polskę na żółto. Czyli Polaków na szaro. Władza widziała, że idzie druga fala, którą sobie sama zafundowała i przygotowała się do niej, ale tylko… propagandowo. Bo to najłatwiejsze, najtańsze, wzorce są.

Ja wiem, że władze mamy patriotyczną, że stoi po drugiej stronie od tej, gdzie stało kiedyś ZOMO, ale prawidła zarządzania masowymi emocjami są ponadczasowe i nie mają barw politycznych. Więc proszę nie mieć do mnie pretensji za poniższe analogie. Nie uważam, że Kaczyński to dzisiejszy Jaruzelski, zaś Morawiecki to Kiszczak, czy jak tam to u nich było. Uważam, że w dziedzinie strategii komunikacji masowej mamy podobne mechanizmy, zwłaszcza jak mamy zafunodwać społeczeństwu potężną niedogodność. Jak w… stanie wojennym w Polsce.

Tak samo jak wtedy zaczęło się od wcześniejszego stałego falowania społecznych nastrojów. Jak w teatrze. Widz, by się bujał emocjonalnie – a o to chodzi w tej fazie, by go stymulowanymi reakcjami rozhuśtać tak, aby wypatrywał JAKIEGOKOLWIEK końca tej gehenny – nie może być poddawany stałemu, zwłaszcza wysokiemu poziomowi wzmożenia. Bo wtedy świadomość się przyzwyczaja. Widzimy napięcie nawet nie jako ono stale rośnie – a nie może przecież rosnąć w nieskończoność – ale wtedy jak się gwałtownie zmienia. Mieliśmy więc przed stanem wojennym falowanie. Trochę spokoju, lud się przyzwyczajał, że jakoś to będzie, potem nagły kryzys, dęcie w trąby, zawód, że znowu ktoś tam nam popsuł nadzieje na spokój bytowania i znowu zjazd w dół.

To samo mieliśmy teraz z kowidem. A to, że wszystko w porządku, że Polacy są odpowiedzialni, że dane najlepsze w Europie. Zaraz potem, że na Śląsku kryzys, dwa ogniska w DPSach, wesela, które zbijają i co to będzie. Potem, w dół z napięciem – że wakacje i dobrze, że do szkoły i fajnie, a Polacy wynaleźli lekarstwo na kowida. I znowu w górę społecznych emocji – utrwalona triada, że jak test pozytywny, to gościu zakażony, a jak zakażony to chory, czyli przeszliśmy niepostrzeżenie do jednoznaczności pozytywnego wyniku z chorobą, choć większośc pacjentów bez testu to by nawet nie wiedziała, że jest chora, tfu! zakażona, tfu! dodatnia w teście. I że zaraz będzie sezon grypowy, szczepionki wciąż nie ma, choć w lutym już była, u Czechów, którzy już świętowali, teraz sobie sypią głowę popiołem – widzicie Pepiki za wczesna ta radość, ale może teraz nasza kolej? I tak mieliśmy wtedy w 1981 roku i teraz naród rozbujany od ściany do ściany, gotowy na każdą propozycję czy obietnicę rozwiązania ostatecznego.

Tuż przed finałem, czyli rozwiązaniem ostatecznym z ulgą społeczną, w stanie wojennym się zaczęło stałe już podnoszenie napięcia z końcówką na finał. To znaczy w tej fazie nie ma już żadnego bujania – napięcie stale rośnie, nieprzerwanie do góry społecznych emocji. Była mała perypetia w grudniu 1981 – atak na szkołę pożarnictwa – takie preludium z natychmiastowym badaniem reakcji społecznej. Wyszło, że da się bez większego oporu i można podchodzić do finału. Poprzedziło go nagranie z tajnych obrad Solidarności, gdzie nasz ukochany przywódca został nagrany z tekstem konfrontacyjnym, że Solidarność weźmie się za komuchów. I wtedy – cóż było robić? Trzeba było powstrzymać szaleńców złapanych z pistoletem naładowanym na władzę.

Od mniej więcej 10 dni obserwuję taką samą „padgatowkę”. Napięcie rośnie już stale. W mediach coraz bardziej alarmistyczne wieści, zasilane rosnącą statystyką zakażenio-zgonów. Zatykają się szpitale, brakuje respiratorów, kolejki karetek pod szpitalami, które nie mogą podjąć chorych. I tu mamy cudowną zgodę ponad podziałami. Media państwowe nie będą przecież kwestionować działań rządu, opozycyjne – będą, ale w stronę tego, że władze niewystarczająco zadbały, nie zamknęły i nie zakwarantannowały narodu. Czyli będą jeszcze bardziej podostrzać rzeczywistość proponując coraz bardziej radykalne środki. Można więc zarządzać nawet nieprzychylnymi sobie mediami dokarmiając je codziennie alarmistycznymi danymi, które zasilą sensacyjne media karmiące cielca strachu. Wtórować temu będą eksperci, ci sami, którzy kiedyś śmiali się z wirusa i maseczek. Mamy też dyżurnych ultrasów mediowych, którzy nie tylko straszą, ale i grożą reperkusjami (ba! domagają się ich) dla myślących w tym względzie inaczej. Prym widzie pani „Druga fala” redaktor Polsatu Gozdyra, która od straszenia przeszła do wyzywania od koronaidiotów, pokazując w mediach co bardziej krewkie posty przeciwko sobie, po to by wykazać debilizm i agresję tej drugiej strony.

Bo nie wiem, czy zauważyliście – pojawił się nowy element. Odpowiednik zrewoltowanej ekstremy Solidarności sprzed stanu wojennego – kowidowi płaskoziemcy. Wcześniej w mainstreamie nie było w ogóle o tym, że są jacyś ludzie, którzy w kwestii pandemii mają inne zdanie. Teraz wyciągnięto ich z kapelusza, by pokazać ludowi głowę zdrajcy, winnego wszystkiemu. Bo jak się komunikacyjnie wprowadza stan wojenny/drugi lockdown (niepotrzebne skreślić) to trzeba znaleźć do niego uzasadnienie. I jak za komuny, tak i teraz nie można się przecież przyznać, że to przez władzę, nie można też powiedzieć, że to przez całe społeczeństwo, bo się jeszcze obrazi. Społeczeństwo trzeba uwieść, a żadna udana randka nie zaczyna się od wywalania wad ukochanej jej w oczy. Trzeba znaleźć jednego, konkretnego, łatwo identyfikowalnego wroga-winowajcę. Nie trzeba się wtedy tłumaczyć co spartoliliśmy, jaki jest deficyt w publicznym budżecie, ile branż padło i ilu bezrobotnych łazi po świecie. Nic. Jest drugi lockdown, bo jest druga fala, a druga fala jest przez nich – koronasceptyków, płaskoziemskich dewiantów, co to chodzili bez maseczek, mieszali ludziom w głowach na social mediach i zakazili nas, niewinnych, którzy przestrzegaliśmy prawa z telewizji i byliśmy, i jesteśmy odpowiedzialni.

I takiego zaplutego karła kowidowej reakcji wyciągnięto dziś za uszy z mroków niepamięci i już wszystko gotowe. Na dodatek dodało mu się cech paranoidalnych – a to wierzy w płaską ziemię, a to w eksterminację ludzkości przez maszty 5G, a to Pana Jezusa na Króla Polski wynosi. Taka pokraka zwalnia z wymiany argumentów – zostają wyzwiska i… (tak, tak – mam takiego „dyskutanta”) zawiadomienia na ABW.

Teraz zobaczymy, czy jak mówił w piątek profesor Gut, fala opadnie, na co wpływ ma mieć przez najbliższy tydzień „odpowiedzialne zachowanie społeczeństwa”. Co to za sygnał? Ano przechodzimy już do fazy trzeciej społecznego pilnowania: pierwsza to wtedy jak porządku pilnowali mundurowi i mieli narzędzia bezpośrednie do jego egzekwowania. Druga – wtedy, kiedy państwo przekazało je funkcyjnym – nauczycielce, motorniczemu, sprzedawczyni. Dziś – w wyniku powyższej metody, co tu dużo mówić, szczucia strachem – porządku przypilnują… sami ludzie. To oni wywloką bezmaseczkowego mordercę z tramwaju, już nie trzeba będzie czekać na mundurowych, a wiadomo jak spanikowany tłum wymierza sprawiedliwość. Tak samo było wtedy, w stanie wojennym, tylko ciężko było rozpoznać podziemniaka w tramwaju. Dziś płaskoziemcę poznamy po braku maseczki i samoobsługa przestrzegania prawa zostanie zagwarantowana.

W ciągu tygodnia stosowania ta propaganda będąca cyniczną mieszanką strachu i nibyodpowiedzialności przeszła już na ludzi. Wcześniej o koronie to można było jeszcze od biedy podyskutować, wymienić się argumentami. Teraz koniec tej zabawy. Tak albo tak. Jak wątpisz w sensowność maseczek na chodniku, kneblowania dzieci od 5 roku wzwyż, jak nie zgadasz się na separowanie matek od nowonarodzonych dzieci na porodówce – jesteś wyzywany od koronaidiotów, ba – wskazywany jako winny tego stanu, bo po kiego było się opierać noszeniu maseczek? Co ci szkodziło/szkodzi nałożyć je sobie? Co się stanie? Zmydlisz się, czy co? A innych przecież możesz ocalić. Ortodoksyjny egoisto jeden. Ludzie plują na tych innych, wyzywają, wyrzucają ze znajomych. Tak samo byłoby w stanie wojennym, gdyby istniał internet. Nie mam wątpliwości. Widziałem wtedy opór niewielu i strach lub co najwyżej obojętność większości.

No i badania – też pierwszy raz (przypadkiem przed drugim lockdownem?) uwzględniające koronasceptyków. Jest ich ponoć 17%, 1/3 wśród młodzieży. I od razu we wszystkich mediach biadolenie – jak to? Aż tylu? Trzeba popracować nad młodzieżą. To znaczy badania są po to by jeszcze bardziej uzasadnić przyszłe wzmożenie propagandowe i społeczne samotropienie odszczepieńców.

W nocy z piątku na sobotę ogłoszono, ale nie w Dzienniku Ustaw, rozporządzenie na „żółtą strefę”. Dużo, bardzo dużo szczegółów, na bank – nikt się w tym nie połapie. A więc wszyscy do mediów, te już wszystko wyjaśnią, obiektywnie i w skrócie. To też celowe, bo w związku z tym pójdzie przekaz – na mieście łapio. Tak samo było z dekretem o stanie wojennym, choć ten był chociaż krótki i prosty (po prostu zabraniał wszystkiego) w odróżnieniu do nocnego rozporządzenia. Wprowadzony w nocy z dnia powszedniego na dzień wolny. Tak by się naród, a właściwie każdy w pojedynkę przygotował przez jeden-dwa dni na konfrontację z nową rzeczywistością. I każdy zacznie sobie zakładać maseczkę nawet we własnej toalecie, bo skoro nie wiadomo co wolno, to na wszelki wypadek… Sobotę i niedzielę rodzice spędzą nad mailami ze szkół i przedszkoli, konsultując się ze znajomymi (telefony działają, nie jak w stanie), by dowiedzieć się jak to tam będzie, ruszą do sklepów po zapas maseczek i torebek na zużyte dla dziatwy szkolnej. Może – makaron i papier toaletowy? Nikt się nie zastanowi po co to, kto zawinił, bo to już mamy odrobione: nie my przecież, nie władza co tak się stara, jak widać, a więc ON, wróg narodu – samolubny wariat z odkrytą twarzą.

I spektakularne karanie, to znaczy – najpierw ogłosimy „zero tolerancji” (Boże, żeby tak dla przestępców), by uzasadnić surowość, potem kilka przebitek z karania płaskoziemców na ulicy, dzienny raport z ilości mandatów i mamy propagandowy przekaz edukacyjny. Do tego w mediach społecznościowych prywatni ludzie zakażeni pandemią paniki – wyzwą cię od ruskich onuc (poważnie – wersja jest taka, że my/wy chcecie osłabić szkodliwymi miazmatami polski naród, który popadnie w koronawirusową pandemię prawdziwą, zdziesiątkuje się, a na puste pola po Najjaśniejszej wejdą Rosjanie – to teza jednego z redaktorów Onetu, który pożegnał się w dyskusji (?) ze mną słowami „precz”).

Mamy więc Polaków podzielonych strachem. I to w dobrych proporcjach, co korzystne jest dla władzy. Większość boi się mniejszości, czyli mamy demokratyczne przyzwolenie społeczne na dowolne zwiększanie obostrzeń. Tylko jest to wyłącznie – super sprawne, nie przeczę – zarządzanie sferą informacyjną, ułudą społecznych wyobrażeń. Ale to co innego niż realna rzeczywistość. Jak pisał Lem – ułudą kiełbasy nikt się nie naje. Ok, winnych już mamy, ale kto policzy odprawionych od drzwi szpitali z innymi chorobami niż koronawirus? Kto policzy tych, co zamiast być zaopatrzeni czekali godzinami (dniami?) na korytarzach służby zdrowia na wyniki koronawirusowej loterii pt. testy na kowida? Kto rozliczy za zapchane szpitale, gdzie leży 95% ludzi, którzy powinni nabierać odporności w domach? Kto wreszcie weźmie odpowiedzialność za bujanie gospodarką, finansowe i społeczne koszty tej drugiej fali pełzającego lockdownu na życzenie? Czy wszystko da się zrzucić na płaskoziemców? Propagandowo – pewnie tak. Ale czy jak już lud się nacieszy, że mamy winnych, to w szpitalach się polepszy? Bezrobocie się zmniejszy? Nie. Naród większościowy będzie miał tylko lepsze samopoczucie. Dodajmy – krótkoterminowo. A łaska ludu na pstrym koniu jeździ.

O czym warto przypomnieć każdym rządzącym zawczasu. Bo jak już łaska ludu na tym koniu przyjedzie, to będzie za późno. I dla władzy, i dla ludu, i dla… konia.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także